Temat z wariacjami...

Od dawna milczący Korespondent napisał do mnie list. Ów Korespondent śmiało może być uznany za jednego z najzdolniejszych pianistów polskiego bardzo młodego, choć już profesjonalnie zajmującego się fortepianem pokolenia.

Niżej, w głównych zarysach, tekst jego listu (temat) oraz fragmenty mojej odpowiedzi (wariacje). Wszystko, co miało bardziej osobisty charakter - zostało zmienione na tyle, by prywatność Koresponednta została zachowana w stu procentach.

A to, co będzie poniżej opublikowane, może okazać się pożyteczne dla wielu...

 

Temat, czyli: 

 Fragmenty listu

- i Wariacje:

 Witaj...

 Sygnał

 Nie dla wszystkich!

 Z solą czy bez soli?

 Zamiast Finału

 Fragmenty listu

Przepraszam za ciszę mailową, ale wiele się ostatnio wydarzyło w moim życiu; mam nadzieję że się nie obraziłeś? Po długiej przerwie w naszej korespondencji zdecydowałem się podzielić z Tobą kilkoma wnioskami, do których doszedłem w ostatnim czasie. Chyba nie do końca się zgadzam z Twoją tezą i przekonaniem o aż tak wielkiej roli słuchu, wyobraźni i emocji w odniesieniu do techniki pianistycznej w aspekcie sprawności i swobody technicznej w pianistyce.

Uważam, że żadne wizje, emocje i nie wiem jak wielkie chęci i nie wiem jak silne intencja nie zastąpią nawyków i formuł techniczno-ruchowych niezbędnych do wypracowania pewnych miejsc i uzyskania powodzeniu w wykonywaniu utworów i zwaszcza ich tzw. trudnych miejsc. Oczywiście uważam, że wyobraźnia i emocja na pewno pomagają ten cel uzyskać, jednak ćwiczenia nic nie zastąpi. Często bywało że próbowałem nie siebie oddziaływać w różny sposób i po prostu dochodziłem do wniosku, że nad pewnymi rzeczami trzeba po prostu spędzić ciężkie godziny - "żeby wyszło".Zwłaszacza chodzi tu o etiudy, trudne utwory Liszta, itd. Tak naprawdę to różną drogą można dojść do tych samych efektów.

Wiadomo, że najważaniejsza jest muzyka i że technika ma jej służyć! Często miałem koncepcję danego utworu, miałem jego obraz w wyobraźni i słyszałem go "uchem wewnętrznym". Uważam, że to już jest dużo, teraz tylko zrealizować to na fortepianie za pomocą rąk. I tu trzeba przejść etap poporządkowania instrumentu do potrzeb własnej interpretacji, wizji, itd. Chodzi o władanie fortepianem. Tu pojawia się najwięcej problemów: to czyste, uważam w tym przypadku, rzemiosło. To tak jak stolarz ma zrobić krzesło: wie jak ono ma wyglądać, więc musi mieć do tego odpowiednie narzędzia i umieć się nimi posługiwać. Nie wystarczy, że będzie miał młotek deskę i gwóźdź, trzeba je umieć użyć!!!

Tak samo jest, wydaje mi się, na fortepianie: mam biegłość, kondycję, artykulację itd., tylko nie zawsze wiem jak z tego w danym momencie skorzystać; tutaj pojawia się często zniechęcenie i zdegustowanie. Ważną rzeczą jest, iż każdy człowiek-pianista jest inny i dla każdego co innego jest dobre. Moje wnioski dotyczą tego co ja zaobserwowałem, nauczyłem się obserwować to co robię.

Wcześniej kierowałem się wyłącznie muzyką, ale nie zawsze umiem znaleźć technikę, która by służyła jej realizacji. Może i wyrażałem w grze to co chciałem, ale działo się to często tylko w mojej wyobraźni, a realnie tego nie było słychać. Tzn. moje wyobrażenia nie były do końca odzwierciedlane w tym co słyszalne. Bardzo istotną sprawą są spięcia aparatu gry, które mi towarzyszyły wraz z wzmagającą się chęcią wzmocnienia ekspresji, itd. Nie tędy droga! W pewnym sensie byłem usatysfakcjonowany, że czuje muzykę: jakby sam się zadowalałem muzycznie, ale w technice - spięcie za spięciem! Zmysł obserwacji, który się u mnie rozwinął pozwala mi na korygowanie pewnych błędów ruchowych i pozwala na dostrojenie gestów (Sandor) do muzyki.

Oczywiście, często jest tak, że jak się bardzo chce albo jak mamy jakąś szczególnie silną wizję, to natchnienie powoduje całkowite zapomnienie fizyczności gry i wszystko się jakoś dopasowuje. To jednak nie wystarczy we wszystkim. Pewne elementy trzeba wypracować i żadna wizja i najsilniejsza nawet determinacja, np. w moim przypadku, nie umożliwi zagrania bez zwracania uwagi na elementy techniczne gry takiego Pietruszki Strawińskiego. Kolejnym wnioskiem, do którego doszedłem, to fakt iż warto ćwiczyć "na zimno" bez emocji. Należy dązyć do etapu doskonałości technicznej np. etiudy op.10 nr 2 Chopina, etapu takiego, że bez wzgłędu na emocje wszystko w miarę możliwości wychodzi.

Co do spięc jeszcze, uzupełnię: doszedłem do wniosku, że pojawiają się one wraz z brakiem pewności a zarazem swobody. Przykład - proste akompaniamenty pieśni: nie umiałem ich dobrze i na kilku akordach miałem wiele spięć. Trzeba wyjść od uczciwości wobec siebie w osiąganiu dobrego rezultatu. Dużo dał mi do myślenia kurs W. V. u nas w akademii, to co on tam pokazał, było niesamowite. Nie ważne kto siadał do fortepianu, bardziej lub mnie zdolny, on powodował, że dany student grał na max swoich możliwości i przekraczał bariery techniczne. Pokazywał, że mogę jeszcze więcej.

Tymczasem u nas, w X., jest wielu pedagogów, którzy wznoszą się "do niebos" mówiąc o interepretacji, mają wizje, ale jeśłi chodzi o sprawy warsztatowe, to doprawdy nie wiele wiedzą...

Faktem jest to, iż każdy wielki talent ćwiczy ciężkie godziny, nie ma cudów!!! Richter, Gould, itd.Oczywiście są wyjątki.

Natomiast warunków do ćwiczenia w naszej akademii nie ma, pianistów jest nadmiar!!! I brak koncertów! Bywa, że pracuje się nad czymś cały semestr i po raz pierwszy pokazuje się to na egzaminie! Przychodzi trema, "procentuje" brak obycia z estradą, a zarazem złe doświadczenia. Rozważam wyjazd za granicę, myśle na razie o Hamburgu - Evgenij Koroliov, uczeń Neuhausa, Oborina i Naumova, jest też tam G. Gruzman. Co o nich sądzisz, a może masz inne rady co do szkoły? W tym roku też dość obficie zajmowałem się kameralistyką, to też dużo daje.

Pozdrawiam serdecznie i proszę o odpowiedź i Twoje zdanie na temat moich wniosków.

- Korespondent

Góra strony

 

Tyle listu; przechodzimy do odpowiedzi:

 Witaj...

Witaj...!

Nie - nie obraziłem się i w zasadzie nie bardzo sobie wyobrażam sytuację, w której poczułbym się przez kogoś obrażony. To się po prostu nie mieści w mojej filozofii życia - chciałbym Ci taki model również zasugerować, bo niewyobrażalnie wiele rzeczy ulega uproszczeniu pod wpływem spojrzenia "wybaczającego a priori". Patrz, nawet jak ktoś chciałby zrobić mi - powiedzmy - na złość, albo upokorzyć mnie w jakiś sposób, nawet publicznie i najniesprawiedliwiej w świecie, no to co? Przecież taki ktoś jedynie SOBIE robi krzywdę, nie zdając sobie nawet sprawy z faktu zanieczyszczania SWOICH przecież (bo z pewnością nie MOICH) myśli emocjonalnymi brudami i SOBIE, a nie komu innemu robi "ku-ku" plotąc te czy inne bzdury na mój temat.

A w przypadku naszych kontaktów, które opierają się na stuprocentowo dobrej i wolnej woli obu stron, czy może w ogóle mowa o czymś podobnym do "obrazy"?

Cieszę się, że napisałeś, choć z drugiej strony to może oznaczać tylko jedno (czy znasz coś z pism Anthony de Mello?) - że jeszcze nie znalazłeś odpowiedzi na jakieś pytania, że coś jeszcze nie całkiem w Twoim graniu "sztymuje", że nadal czegoś istotnego szukasz. Niby nie zgadzasz się z tym, CO INTERPRETUJESZ jako moje poglądy, ale - z drugiej strony - najwidoczniej oczekujesz ode mnie odpowiedzi, skoro informujesz mnie o tym...

Góra strony

 Sygnał

OK - 1. Piszesz, że "Chyba nie do końca się zgadzam z tezą i przekonaniem o aż tak wielkij roli słuchu, wyobraźni i emocji w odniesieniu do techniki pianistycznej w aspekcie sprawności i swobody technicznej w różnych problemach." Piszesz, że "żadna wizja, emocja i nie wiem jak wielka chęc i intencja nie zastąpią wypracowania pewnych miejsc, nawyków i formuł techniczno-ruchowych niezbędnych w powodzeniu wykonania danego utworu i trudnych miejsc. Oczywiście uważam że wyobraźnia i emocja na pewno pomagają ten cel uzyskać, jednak ćwiczenia nic nie zastąpi" - ta TWOJA wypowiedź brzmi tak, jakbym JA gdziekolwiek napisał, że nie trzeba ćwiczyć, albo, że medytacja czy cokolwiek innego może zastąpić ćwiczenie na fortepianie!

Czy napisałem kiedyś coś podobnego? Nie przypominam sobie, ale jak zacytujesz i wskażesz źródło - z pewnością będę miał dość odwagi cywilnej by uderzyć się w pierś i powiedzieć: mea culpa.

OK - 2. Piszesz, że "Często miałem koncepcję danego utworu, miałem jego obraz w wyobraźni i słyszałem go "uchem wewnętrznym". Uważam, że to już jest dużo, teraz tylko zrealizować to na fortepianie za pomocą rąk. I tutaj trzeba przejść etap podporządkowania sobie instrumentu do potrzeb własnej interpretacji, wizji, itd. Chodzi o władanie fortepianem. Tutaj pojawia się najwięcej problemów, to czyste, uważam w tym przypadku, rzemiosło. To tak jak stolarz ma zrobić krzesło, wie jak ono ma wyglądać, więc musi mieć do tego odpowiednie narzędzia i umieć się nimi posługiwać."

Pozwól, że zwrócę uwagę na kilka spraw, które Ty sam chciałeś podkreślić, a które z wielką wyrazistością opowiadają o Twoich ewidentnych bolączkach dnia dzisiejszego:

- teraz tylko ZREALIZOWAĆ TO na fortepianie

- trzeba przejść etap PODPORZĄDKOWANIA sobie instrumentu

- mieć do tego ODPOWIEDNIE narzędzia i UMIEĆ się nimi posługiwać

Rozumiem, że to wnioski-postulaty: tak ma być, chcesz, by tak było i w zasadzie wszystko jest tu w porządku, z tym tylko, że wolałbym mówić o wypracowaniu sposobów KORZYSTANIA z instrumentu lub WSPÓŁPRACY z nim niż "podporządkowywania" go sobie. To są jednak mało znaczące retusze w określaniu sytuacji. Zgadzam się z Tobą w stu procentach w tej sprawie.

Natomiast kolejny cytat jest już informacją, w której powiadasz, że:"mam biegłość, kondycję, artykulację itd., [ale] nie zawsze wiem jak z tego w danym momencie skorzystać, tutaj pojawia się często zniechęcenie" - i to już jest sygnał, że coś jest nie w porządku. Zobaczmy dokładniej - o co naprawdę Ci chodzi...

Góra strony

 Nie dla wszystkich!

Piszesz, że "wcześniej... moje wyobrażenia nie były do końca odzwierciedlane w tym co [w grze] słyszalne", dodajesz na szczęście, że "zmysł obserwacji, który u mnie się rozwinął, pozwala mi na korygowanie pewnych błędów ruchowych i pozwala na dostrojenie gestów do muzyki".

Bardzo dobrze, chodziłoby mi teraz jeszcze o UWYRAŹNIENIE sprawy, bo poruszyłeś bardzo ważny temat: chodzi o uniknięcie SPRZECZNOŚCI między NATURĄ MUZYKI, która cała jest LINEARNYM ROZWOJEM, a NATURĄ klawiatury FORTEPIANU, która prowokuje do kierowania energii palców, ale nie tylko palców, niestety - bo naszej CAŁEJ naszej energii też... - pionowo w dół, do dna klawiatury i dalej! Antymuzyczne nieporozumienie właśnie w tym miejscu się zaczyna! A jak się już zacznie, to nie kończy się nigdy, chyba, że... - no, pomówimy o tym nieco później.

Znakomicie, że dostrzegasz problem konieczności "dostrojenia gestów do muzyki" - chciałbym tylko zobaczyć, jak to u Ciebie wygląda w praktyce. Nie chodzi tu bowiem o jakieś quasi-dyrygowanie czy "emocjonalne podciąganie" nastrojów, a o NAJCZYŚCIEJ FIZYCZNE, w gruncie rzeczy NIEDOSTRZEGALNE niefachowym okiem zjawiska, które jeśli NIE zachodzą wewnątrz fizycznego aparatu gry - to ich brak powoduje stałe, permanentne, ustawiczne i definitywne ROZSTRAJANIE techniki gry, odbierane przez DELIKWENTA (sorry, ale to idealne słowo) dopiero w fazie jej na tyle oczywistej DESTRUKCJI, że objawia się to jako ZNIECHĘCENIE...

Ponieważ jesteś bardzo mocno uzdolnionym pianistą, zdarza się i Tobie poczuć, "że jak się bardzo chce, albo jest jakaś szczególna wizja, natchnienie, [to] powoduje to całkowite zapomnienie o fizyczności gry i wszystko się samo dopasowuje; to jednak nie wystarcza..."

Bardzo słusznie, to stuprocentowa prawda! Podobnie jak i tutaj: "Pewne elementy trzeba wypracować i żadna wizja i najsilniejsza nawet determinacja, np. w moim przypadku, nie umożliwi zagrania np. Pietruszki Strawińskiego bez zwracania uwagi na techniczne elementy gry."

Powiedziałbym więcej: że znacznie bardziej przyjemne i - oczywiście - po prostu racjonalne jest, by pianista ZAWSZE, W KAŻDYM MOMENCIE wiedział "Co, Jak i Dlaczego" czyni. Bo szczególnie w kwestiach techniki nie powinno być miejsca na quasi-romantycznie rozumienie "natchnienia i emocje"! Wyobraźmy sobie rozemocjonowanego chirurga, mechanika samochodowego lub dentystę...! Tylko, że mówiąc o TECHNICE gry na fortepianie dzisiaj, nie możemy ograniczać się do pojęć i wyobrażeń, jakie w odniesieniu do tego problemu pianiści posiadali w dobie Kalkbrenera i Liszta. Choć, swoją drogą i dzisiaj nie brakuje "znawców", dla których poza rękami w technice fortepianowej nie istniej nic.

A przecież PROCES STEROWANIA ruchami (gestami - tak pisze G. Sandor) to cała skomplikowana maszyneria, z którą powinniśmy się bodaj pobieżnie zapoznać - to całe układy "procesorów" zajmujących się transmisją i przetwarzaniem różnego rodzaju ENERGII na, dopiero w końcowej fazie, energię kinetyczną. Słyszenie, odczuwanie, WIZJE nastroju - to też energie; wszystko co jesteśmy w stanie odczuć, dotknąć, usłyszeć, zobaczyć, wyobrazić sobie - jest jakąś FORMĄ energii - w gruncie rzeczy.

Powiesz może, że to przesada, że o tym wcale nie trzeba wiedzieć, aby grać dobrze - wręcz znakomicie! A ja Ci odpowiem - masz rację, ale tylko w odniesieniu do geniuszów instrumentu. Możemy być pewni, że cytowani przez Ciebie Richter i Gould nie musieli się nad wieloma spędzającymi nam (kiedyś) sen z powiek rzeczami zastanawiać - fakt! Weź jednak pod uwagę, że siła wewnętrznego imperatywu ARTYSTYCZNIE "na Amen" ZDETERMINOWANEGO człowieka jest tak silna, że możemy mieć do czynienia z tym, co opisałeś w swym liście następująco: "Często jest tak, że jak się bardzo chce, albo jest jakaś szczególna wizja, natchnienie, to powoduje to całkowite zapomnienie fizyczności gry i wszystko się samo dopasowuje."

Tak! To właśnie jest tak! Prof. Tadeusz Wroński w jednej ze swych znakomitych książek opisuje sposób, w jaki Charles Treger (laureat Konkursu im. Wieniawskiego z 1962 roku) uczył się nowego Kaprysu Paganiniego: za pierwszym razem grał go a vista od razu w tempie, z wielką ilością błędów i bardzo nieczysto; za drugim razem ilość błędów była bardzo niewielka a intonacja niemal bezbłęna; za trzecim razem wszystko szło w zasadzie idealnie - na pamięć. To nie fikcja - Siemion Snitkowski (I miejsce w Brukseli, 1957, uczeń Ojstracha) też mi mówił, że mając 20 lat uczył się nowego Kaprysu przez około kwadrans. Richter na VII Sonatę Prokofiewa potrzebował kilku dni - on doprawdy nie musiał wiele wiedzieć na ten temat - jak SIĘ TO ROBI, że SIĘ PAMIĘTA, bo jego "OPROGRAMOWANIE" było wystarczająco bogate.

Im słabsze "oprogramowanie" natomiast - tym więcej trzeba "protez", systemów i wiedzy. Mam wiele, bardzo ciekawych doświadczeń na tym polu - i w dodatku bardzo pozytywnych. Ostatnio stwierdziłem, że wystarczyło z bardzo zdolną dziewczyną popracować - może pół godziny to trwało - nad Feux d'artifice Debussy'ego, by Toccata Prokofiewa (grana po Sztucznych ogniach jako kolejny bis) wywołała standing ovation; jej pedagog, a mój od niedawna bardzo sympatyczny kolega, spytał tylko - "robiliście to?" I wcale się nie zdziwił, że nie - bo istotnie nie "robiliśmy" Toccaty w ogóle, a mimo to było słychać w niej CZARNE NA BIAŁYM, że COŚ zostało zmienione GENERALNIE w grze mojej sympatycznej i niezwykle utalentowanej kursantki.

Chcesz wiedzieć co? Nastąpiło tylko ZESTROJENIE ELEMENTÓW oraz usunięte zostały drobne w jej przypadku NIEZGODNOŚCI między kierunkami ruchu energii wyobrażonej WEWNĄTRZ fraz, a kierunkiem ruchu energii WEWNĄTRZ aparatu gry (pisałem o tym kilka linijek wcześniej), no - i oczywiście - wyzwolone zostały nieco wyhamowane siły wyobraźni.

I jak poszło...? SUPER!!! Nie będę cytował fragmentów korespondencji, jaka się potem zaczęła i trwa nadal - bo nie mam takich upoważnień, ale doprawdy, jej granie było NIEPOJĘCIE DOSKONAŁE! Zdarzyły się doprawdy niezapomniane rzeczy!

Wracamy do naszych problemów. Poprzednio cytowany fragment ("często jest tak że jak się bardzo chce, albo jest jakaś szczególna wizja, natchnienie, to powoduje to całkowite zapomnienie fizyczności gry i wszystko się samo dopasowuje") kończysz następująco: "to jednak nie wystarczy we wszystkim". Aż prosi się o uzupełnienie: "to jednak nie wystarczy we wszystkim, a zwłaszcza - to nie wystarczy WSZYSTKIM...". Choć NIEKTÓRYM - może z powodzeniem wystarczyć.

Góra strony

 Z solą czy bez soli?

Dalej widzimy następującą uwagę: "warto ćwiczyć "na zimno"bez emocji. Należy dązyć do takiej doskonałości technicznej np. etiudy op.10 nr 2 Chopina, że bez wzgłędu na emocje wszystko w miarę możliwości wychodzi".

Widzisz, tu wkraczamy w bardzo delikatne rewiry - trzeba ustalić, o jakich emocjach mówimy. Czy "na zimno" - ma oznaczać "bezdusznie"? A może masz na myśli coś ą la Kalkbrenner, żeby nie myśleć o niczym, tylko zająć się "ćwiczeniem mechanizmu", dla zabicia czasu, np kątem oka oglądając telewizję?

Sądzę, że to by było duże nieporozumienie - powiedziałbym, że to zupełnie zbędna sublimacja, że nie powiem "przegięcie...". Jestem pewien, że "emocjonalność" całkiem przesadnie interpretowana jest przez Ciebie (także) jako zjawisko baaardzo silne, przeszkadzające w sposób realny oceniać siebie i rzeczywistość względem nas zewnętrzną. Na szczęście wcale tak nie musi być - jedzenie też wcale nie musi być od razu przepieprzone, napapryczone, zakminkowane i przesolone za jednym zamachem! Czy chciałbyś jednak żywić się w stuprocentach beztłuszczowo, bezcukrowo, bezprzyprawowo i bezsolnie...? Wyciągnij wnioski! Proust doskonale to określił: trzeba "widzieć jasno w zachwyceniu". To nie żaden slogan, a ciągle aktualne i bardzo praktyczne zalecenie Mistrza Artystycznej Pełni.

Znów cytat: "spięcia... pojawiają się wraz z brakiem pewności a zarazem swobody." Nie sądzę byś miał rację - spięcia pojawiają się na skutek sprzeczności między naturalną dla muzykalnej natury chęcią "pójścia za frazą", a wymuszonym długotrwałą tresurą techniczną przymusem antymuzycznego używania klawiatury. Poczynając od pewnego pułapu uzdolnień i możliwości (przekroczyłeś go pewnie jeszcze przed urodzeniem...) nawet gra prima vista nie powinna nastręczać powodów do jakiegokolwiek "spinania się". Wiem o co Ci chodzi - przeszedłem przez te niemiłe klimaty sam i jestem pewien, że 15 minut dobrej pracy uwolniłoby Cię od konieczności "szlifowania" każdego akordu zanim odważyłbyś się go publicznie wykonać. Roztropowicz mówi o "gotowości instrumentalnej" - jazzmani mają ją zawsze, bynajmniej nie muszą przy tej okazji myśleć o rękach. No, ale ich właśnie systemy są WYSOKO ZINTEGROWANE...

"U nas w X. jest wielu pedagogów, którzy wznoszą się "do niebos" mówiąc o interepretacji, mają wizje, ale jeśłi chodzi o sprawy warsztatowe, to nie wiele wiedzą" - sądzę, że powinienem powstrzymać się od komentarza.

"Rozważam wyjazd za granicę, myśle narazie o Hamburgu - Evgenij Koroliov, uczeń Neuhausa, Oborina i Naumova, jest też tam G. Gruzman. Co o tym sądzisz a może masz inne rady co do szkoły?" - podejrzewam, znając kilka przypadków osobiście, że większość Rosjan w Europie i Ameryce to całkiem przeciętnie dobrzy pedagodzy. Znakomicie "jadą" oni na renomie zrobionej pokoleniom ich rodaków przez kilku najwybitniejszych reprezentatów Moskiewskiej i Petersburskiej "szkoły pianistycznej". No, ale spójrz na konkursowe sukcesy Finów, a także zapoznaj się z tym tekstem, proszę!

"W tym roku też dość obficie zajmowałem się kameralistyką, to też dużo daje" - masz bezwzględnie rację, to daje dużo - tyle, że "dużo" - to nie "wszystko", a przede wszystkim, bezpośrednio instrumentalnie nie daje to niestety aż tak wiele jak się powszechnie sądzi. Popatrz, rozwojowi muzykalności równie wiele by dało śpiewanie w chórze, gra na drugim instrumencie (np na trąbce...), prowadzenie zespołu chóralnego, uczenie dzieci solfeżu lub rytmiki. Dla jakiejś przyczyny jednak "kameralistyka"..., hmm, to brzmi tak bardziej uroczyście. Nie, nie przeczę - sam akompaniowałem tabunom, zresztą doskonałych muzyków, grałem w różnych zespołach (po studiach zresztą zawsze też) i wiem, że to dobra szkoła to tego, aby zostać ... dobrym kameralistą, oczywiście. Na trzecim lub czwartym roku studiów akompaniowałem 17 (siedemnastu) klarnecistom, a z Alfredem Joszem grałem na konkursie w Gdańsku gdy zajął I miejsce; potem graliśmy w Filharmonii Narodowej - Grand Duo Concertante Es dur Webera, czy Ty wiesz - jakie do tego utworu trzeba mieć tercje...?!

Góra strony

 Zamiast Finału

A teraz konkret - mam być w Warszawie 21 lub 22 czerwca 2002, w TYM tygodniu! Proponuję Ci spotkanie na godzinę, półtorej, przy fortepianie - za darmo. Nie chcę pieniędzy. Jak nie skorzystasz z tej propozycji, oznaczać to będzie bojaźliwość - albo brak czasu...

Po powrocie z Polski dopiszę epilog (okazało się, że nie trzeba czekać aż tak długo...).

Serdecznie pozdrawiam - Stefan Kutrzeba

PS Korespondent napisał także: "Ważną rzeczą też jest, iż każdy człowiek-pianista jest inny i dla każdego co innego jest dobre" - zdanie to jest słuszne tylko powierzchownie, bo nieprawdą jest, że "dla każdego co innego jest dobre" - to post-romantyczna, literacko może i efektowna, ale przecież tylko fikcja, bo:

- WIELE RZECZY jest DOBRYCH dla każdego

- KAŻDY wolałby raczej być młody, zdrowy, mądry, piękny i bogaty niż stary, chory, głupi, brzydki i biedny

- ŻADEN PIANISTA nie powinien grać fałszywie, czystość i wygoda gry są wskazane dla KAŻDEGO

- KAŻDY PIANISTA chciałby mieć mnóstwo koncertów i być bardzo sławny

- ŻADEN PIANISTA nie chciałby uczyć niezdolnych dzieci swoich kolegów i znajomych

- itd, itp.

Natomiast prawdziwe jest, że każdy ma prawo dobierać sobie repertuar wedle upodobań i możliwości, a zwłaszcza wedle możliwości... i interpretować go wedle woli.

I każdy ma prawo kierować swoim losem mądrze - każdy też ma prawo postępować zgodnie ze swoim sumieniem. Ja, na przykład, chcę być człowiekiem dobrym - mimo, że moja Śp. Mama zawsze mi powtarzała, że to na ogół nie popłaca. Jeszcze raz pozdrawiam - Stefan

PPS Korespondent trafił wyjątkowo szczęśliwie: po raz pierwszy chyba od pół roku miałem dziś właśnie odrobinę wolnego czasu. Jutro by już tak dobrze nie było, a pojutrze wyjeżdżam do Polski.

Góra strony

Aktualizacja strony: 2007-2-13