Drogi Korespondencie B.!

O ile sobie przypominam, z podobnym pytaniem zwrócono się już do mnie w przeszłości - odpisałem wówczas (być może NIE Panu) prosząc o informację dotyczącą Osoby Korespondenta. Nie otrzymałem odpowiedzi na to dość ważne dla mnie pytanie - łatwiej mi się pisze gdy wiem, komu odpowiadam... Zostawiłem więc całą sprawę w spokoju i bez odpowiedzi.

Ponieważ pytanie się powtórzyło (dlaczego tak dzieje się, że muzykalni i wrażliwi mogą grać sztywno, boleśnie i tępo?), spróbuję odpowiedzieć na nie możliwie prosto - choć nie wprost; i w taki sposób, jakbym zakładał, że Korespondent B. sam jest pianistą i nie będzie miał kłopotu, na przykład - z identyfikacją przykładów, którymi ewentualnie mogę się posłużyć odpowiadając na Jego pytanie. Zanim to nastąpi chcę najpierw podziękować za Pana email, a przede wszystkim - za zainteresowanie problemem! Pytając o to właśnie, o co Pan zapytał, dowiódł Pan w moim przekonaniu, że jest Pan w swych poszukiwaniach na bardzo dobrym torze. Gratuluję! Wprost ciśnie mi się w tej sytuacji pod pióro tekst życzeń noworocznych, jakie redakcja "Wprost" skierowała do czytelników tego pisma w numerze 1/2003 z 5 stycznia br. Pozwoli Pan, że zacytuję te Życzenia teraz jako - podpisuję się pod tym tekstem oboma rękami - moje własne Życzenia dla Pana oraz dla wszystkich polskich i nie-polskich pianistów także na Nowy 2004 Rok:


"Gdy w krąg nas osaczają działania i słowa,
a każde domaga się, by nim się przejmować,
życzymy Wam, by z głową przez serce otwartą
przejmować się tym tylko, czym naprawdę warto!"


Czy nie świetne? Pańskie pytanie dowodzi, że "przejął się" Pan problemem, nad którym doprawdy warto się zastanowić...

No, a teraz do rzeczy!

Wie Pan co? Uświadomiłem sobie przed chwilą, że "w zasadzie" to jakiekolwiek przykłady nie są aż tak bardzo potrzebne, bo problem "wyobrażania sobie (czucia) dźwięku podczas wykonywania utworu" od najważniejszej - SŁUCHOWEJ - strony, rozpatrywany pod kątem możliwości formowania trwałych i technicznie efektywnych relacji między wyobraźnią i motoryką gry, JAKOŚCIOWO rzecz biorąc tak samo wygląda w trakcie pracy nad gamą czy pasażem jak podczas poszukiwania nawet najbardziej wyrafinowanych odcieni koloru, dynamiki i emocji w recytatywach z ostatnich Sonat Beethovena albo w muzyce Skriabina. Wyobraźnię można mieć bogatą jak Satie, Dali albo i Mickiewicz, być z natury muzykalnym jak Jankiel, Horowitz albo i Nahorny, a grać tępo i sucho jak... - wielu laureatów konkursów, nawet - międzynarodowych.

Dlaczego tak się dzieje? Odpowiem za chwilę. Najpierw o pewnej innej stronie pianistyczno-pedagogicznego zagadnienia: małpie zdolności techniczne i fotograficzna pamięć gwarantują tak wiele na muzycznym rynku, że pedagodzy w pierwszej kolejności uwagę swoją niejako z urzędu muszą kierować na wyrabianie umiejętności grania szybko i bezbłędnie, słusznie rozumiejąc, że TE ELEMENTY będą w PIERWSZEJ KOLEJNOŚCI brane pod uwagę w ocenach przyszłych produkcji estradowych (egzaminy, konkursy) ich uczniów. Poza tym - na świecie rodzi się i tak więcej muzycznie i INSTRUMENTALNIE (technicznie, motorycznie) utalentowanych ludzi NIŻ RYNEK muzyczny jest w stanie wchłonąć. Nikt się więc poważnie nie musi zastanawiać nad artystycznym losem tysięcy mniej uzdolnionych - zrobią, co zrobią, rozwiną się trochę mniej czy trochę więcej - a kogóż to ma obchodzić...?! W masie, corocznie trwożnie pukającej do drzwi setek akademii "i tak" znajdzie się więcej talentów NIŻ RYNKOWI POTRZEBA - najzdolniejsi z nich "i tak" potrafią sprostać najniemożliwszym nawet wymogom konkursowym, konkursy "i tak" wyłonią najlepszych spośród nich, a reszta "i tak" będzie gdzieś musiała znaleźć swoje miejsce w życiu.

 

Czy taki obraz rzeczywistości wydaje się Panu prawdziwy? Zaręczam, że tak jest naprawdę. Nie jestem zgorzkniały ani zawiedziony - doprawdy nie. Obiektywizm jednak ponad wszystko. Do tego poglądu dorastałem bardzo długo i cieszę się, że nie muszę się już więcej łudzić.

A co do mojej Metody, to ponieważ tak się złożyło, że znienacka znalazłem się w Finlandii i zostałem niejako skazany na uczenie dzieci niekiedy tak niesamowicie NIEZDOLNYCH, że w Polsce nikt nigdy w żadnej szkole muzycznej podobnych nie słyszał ani nie widział (to uboczny skutek skandynawskiej łatwości dostępu do kultury) i ponieważ nie chciałem zgorzknieć ani być zawiedziony - musiałem się bardzo poważnie zastanowić nad mechanizmami, których uruchomienie mogłoby spowodować odblokowanie wszelkich możliwych hamulców i zaktywizowanie wszelkich możliwych talentów moich fińskich uczniów - tak, by praca z nimi nie tylko dawała mi środki do życia, ale bodaj odrobinę artystycznej satysfakcji; im samym zresztą też - i to jest może w tym wszystkim najważniejsze...!

Udało się - pracuję w Finlandii od sierpnia 1988 i po latach eksperymentów mogę powiedzieć, że dzięki kilku zdaniom zawierającym śladowe co do wielkości, ale fundamentalne co do znaczenia informacje o sposobie pracy nad techniką gry stosowanym przez Chopina (Szkice do Metody, Kraków 1995) oraz dzięki wiedzy o metodzie Neuhausa udało mi się wypracować metodę, która potrafi pomóc zarówno bardzo utalentowanym i zaawansowanym, jak prowadzić początkujących i najskromniej uzdolnionych, każdego - w stronę jego osobistego "sukcesu na miarę", który jest równocześnie moim sukcesem bez miary.



Powracamy do głównego nurtu sprawy: dlaczego tak dzieje się, że muzykalni i wrażliwi mogą grać sztywno, boleśnie i tępo?

Dzieje się tak głównie z powodu braku wiedzy o istnieniu fundamentalnej dla rozwoju techniki gry ZALEŻNOŚCI sprawności motorycznej od sprawności SŁYSZENIA, które dla PIANISTÓW - w związku z NATURĄ instrumentu (fortepianu) - musi oznaczać kierowanie uwagi na zupełnie inne jakości brzmienia, niż ma to miejsce w przypadku innych instrumentalistów, wokalistów, stroicieli, kompozytorów, muzykologów, słuchaczy czy krytyków muzycznych. Tę wiedzę - w teorii - można nawet posiadać. Cóż z tego jednak jeśli brakuje UMIEJĘTNOŚCI wykorzystania jej w praktyce? Wszyscy - dokonując ocen i wyborów dotyczących dźwięków, brzmienia, muzyki w ogóle - korzystamy z uszu i słyszenia, jednak TO co mamy do ZROBIENIA w tym zakresie, bezwzględnie musi determinować to - JAK i CZEGO powinniśmy SŁUCHAĆ. Galimatias pojęć w tej dziedzinie powoduje, że solfeż mamy wspólny dla wszystkich oraz, że TECHNOLOGIA SŁYSZENIA nie istnieje nie tylko jako dziedzina wiedzy muzycznej, ale nawet jako obiekt zainteresowania, choćby hobbystycznego...!

W tej sytuacji kolejne postawione przez Pana pytanie nabiera zupełnie nowego znaczenia - Pan pyta o meritum sprawy: "jak mamy sobie 'wyobrażać' (odczuwać) dźwięk naszego instrumentu podczas wykonywania utworu"? Dajmy temu pytaniu jeszcze bardziej wyrazistą formę: "jakiego typu wyobrażanie/odczuwanie dźwięku podczas tworzenia muzyki na fortepianie umożliwia kontrolę zarówno jego jakości jak zapewnia instrumentalną wygodę gry"?

Najważniejsze – moim zdaniem – są dwa następujące elementy:

- ENERGIA nie może być, SZCZEGÓLNIE w sensie PSYCHICZNYM (wyobrażenie ruchu dźwięku) kierowana PIONOWO w dół, do dna klawiatury, a często jakby DO NIKĄD, gdzieś w głąb deski stanowiącej podporę klawiatury...

- dźwięk nie może być odczuwany jako COŚ CO SIĘ STAŁO i istnieje jako ZJAWISKO STATYCZNE...

Oświetlając problem z drugiej strony:

- musimy być pewni, że strumień ENERGII jaka ożywia nasze palce i daje im siłę niezbędną do wydobycia dźwięku, nie GINIE BEZPOWROTNIE w czeluściach klawiatury oraz, że

- wydobyty dźwięk do końca czasu swego trwania jest zjawiskiem (rozwija się w CZASIE), które potrafimy AKTYWNIE kształtować w taki sposób, że dźwięk następny jest po prostu KONTYNUACJĄ poprzedniego - choćby - między nimi była dowolnej wielkości pauza z fermatą...!

Jednak, aby taka technika słyszenia/odczuwania/INTONOWANIA dźwięku mogła być sprawnie realizowana w praktyce, muszą zostać spełnione następująca warunki:

- grający MUSI wiedzieć - JAKIEGO RODZAJU JAKOŚĆ dźwięku chce on w danym momencie uzyskać, czyli - musi WYKREOWAĆ jakąś konkretną WIZJĘ emocjonalno-dynamiczno-kolorystycznego CHARAKTERU poszukiwanego BRZMIENIA, do której mógłby PORÓWNAĆ kolejno uzyskiwane REZULTATY dźwiękowe. Nie dysponując taką wizją nigdy nie będzie wiedzieć - czy TO, co aktualnie uzyskał - jest TYM, o co mu w gruncie rzeczy chodzi? Nie w tym rzecz, by grać "głośno czy cicho", a w tym, by REALIZOWAĆ jakiś - najlepiej - artystycznie wartościowy plan. I tu jest doprawdy bez znaczenia czy gramy utwór na poziomie ABC Klechniowskiej, Menueta Mozarta, Etiudy Lemoine lub Hellera, II Koncertu Bartoka czy VII Sonaty Prokofiewa - dziecko TWORZY wizje na własnym poziomie, na własnym też poziomie tworzy wizje dorosły. Gorąco w tym miejscu zachęcam do skrupulatnej lektury tekstów opublikowanych w internecie jako linki do tego pliku.

- grający MUSI wiedzieć - JAK w sposób ERGONOMICZNY korzystać z własnych rąk. Ekonomiczne korzystanie z danych nam zasobów energii nie oznacza, że trzeba "grać cicho", żeby było "lekko"! A "lekko" jest przecież bezwzględnie ideałem wszelkiej techniki (porównajmy pierwsze komputery ze współczesnymi laptopami). Polecam tu teksty umieszczone pod tym adresem - zapoznanie się z nimi z pewnością wiele Panu wyjaśni w kwestii sposobu wygodnego korzystania z rąk i PALCÓW, których CIĘŻAR - punkt zapomniany niemal przez wszystkich - z WYŁĄCZENIEM Chopina i Neuhausa - uwolniony i swobodnie wykorzystywany w grze, wykonuje ogromnie wiele pracy NAJZUPEŁNIEJ "za darmo"...

- grający musi być pewien (wracamy do sprawy WIZJI), że ZEWNĘTRZNIE, powierzchownie traktowana "interpretacja" - postrzegana w kategoriach "dynamika-tempo-artykulacja-kolorystyka", POZBAWIA grę podstawowej wartości: artystycznego autentyzmu. Działający stale i zawsze REZONANS EMOCJONALNY może działać na korzyść albo na nie-korzyść grającego. To temat-rzeka i nawet nie próbuję go tutaj rozpoczynać...



Czy potrafiłby Pan opisać różnicę między zapachem mandarynki i brzoskwini? Albo między smakiem gotowanego buraka i gotowanej marchwi? Rzeczy proste w praktyce, o które Pan pyta, w warunkach pozbawienia możności odwołania się do żywego BRZMIĄCEGO, kilkakrotnie zagranego w Pana obecności przykładu - stają się monstrualnie trudnymi.

Zapraszam do kontynuowania rozpoczętego dialogu między nami. Może - z czasem - spotkamy się przy fortepianie i wówczas zobaczy Pan, że "nie taki diabeł straszny"...!

Do miłego zobaczenia! Przepraszam jeśli zawiodłem Pańskie oczekiwania, ale inaczej nie potrafię opisać zjawisk będących przedmiotem postawionego mi pytania. Zresztą - czekam na dalsze pytania. "Po nitce do kłębka..."

Serdecznie pozdrawiam - Stefan Kutrzeba

Aktualizacja: 2007-02-23