...............................!

motory i hamulce rozwoju

(rzecz, nie tylko dla pianistów)

Motto:

"Problemów nie da się rozwiązać na tym poziomie myślenia, na którym powstały."

(Albert Einstein)

TREŚĆ:

  Czy tylko "geny"...?

  Niewdzięczni spadkobiercy

  Prawidłowe - nieprawidłowe

  Dalsze ciągi

  60 gramów oporu

  Nowe centrum

.Czy tylko "geny"

Szkolnictwo muzyczne w Polsce ma dobre programy nauczania i choć do ideału daleko, to można sprawiedliwie powiedzieć, że dopracowało się też w miarę sprawnego systemu promocji talentów i opieki nad nimi. Szkoda tylko, że coś zawodzi w procesie ostatecznej formacji przyszłych artystów i talenty tak świetne w okresie młodzieńczym później niezbyt dobrze sprawdzają się na światowej arenie. Jasne jest, że jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy może - na przykład - być brak "genu", który zapewniałby każdemu adeptowi pełnię rozwoju artystycznego, ale być może istnieją także inne, łatwiej poddające się korekcji powody braku większych sukcesów w tej dziedzinie? Oto pytania, na które dobrze byłoby znaleźć bodaj cząstkowe odpowiedzi nie tylko dlatego, że powoli zbliża się następny konkurs chopinowski.

Z drugiej strony patrząc - z licznych korespondencji wiem, że studenci powszechnie narzekają na brak możliwości ćwiczenia: akademiki są przeludnione, dramatycznie brakuje ćwiczeniówek w uczelniach, a jakość instrumentów jakie stoją do dyspozycji młodych pianistów bardzo daleko odbiega nawet od przeciętnych europejskich wyobrażeń o przyzwoitości; o warunkach zbliżonych do norm znanych z collegów i akademii w USA, Japonii czy Australii polski student nawet nie ma co marzyć. Są jednak i gdzie indziej - za granicą - mankamenty, o których się nam na szczęście nawet jeszcze nie śni. Choć - zdaje się, że i w Polsce sytuacja powoli zaczyna rozwijać się w podobnie niedobrym kierunku...

Jestem nauczycielem fortepianu i w pierwszym rzędzie interesuję się sytuacją w pedagogice fortepianowej. Przez szereg lat eksperymentalnie badałem praktyczne możliwości stosowania zasad chopinowskiej Metody. Czy eksperyment się powiódł? O to należałoby zapytać dziesiątki moich byłych kursantów. Sądzę, że chopinowskie zasady pedagogiczne - sformułowane przez muzycznego geniusza - bezdyskusyjnie mają wielką wartość dla wszystkich wykonawców i dlatego lekturę niniejszego artykułu gorąco poleciłbym także nie-pianistom, wszystkim muzykom zainteresowanym własnym rozwojem artystycznym.

Top

.Niewdzięczni spadkobiercy

Prezentację mego punktu widzenia zacznę od kwestii dla mnie najbardziej interesującej: choć uważamy się za spadkobierców chopinowskiego stylu w pianistyce, nasza pianistyka jednak zdecydowanie preferuje obcą Chopinowi filozofię pedagogiczną. Mamy w Polsce do czynienia z koncepcją, która - jak sądzę - jest raczej kontynuacją kierunku nie tyle Liszt-Busoni-Petri, choć tak może mogłoby myśleć wielu, co kontynuacją pedagogicznego konceptu młodego Liszta, z typowym dla tego niby-nurtu upodobaniem do intelektualizowania interpretacji i widzeniem spraw techniki w oderwaniu od celu, któremu powinna ona służyć; składane niekiedy, zresztą niezbyt liczne pisemne deklaracje mające świadczyć, że jest inaczej - niestety nie znajdują potwierdzenia w praktyce.

Tymczasem chopinowska myśl jest wyjątkowo czytelna: W Szkicach do Metody (wyd. Musica Iagellonica, Kraków 1995), Chopin wielokrotnie zwraca uwagę na problem WYRAZU, a zastanawiając się nad definicją muzyki podkreśla, że w jego świadomości "Sztuka układania dźwięków" jest nierozłącznie związana z wyrażaniem myśli, uczuć i doznań - "poprzez dźwięki" właśnie. Błąd w rozumieniu chopinowskich zaleceń, które jednoznacznie wynikają choćby z jego prób definiowania fenomenu muzyki, polega na postrzeganiu możliwości emocjonalnie wyrazistego jej interpretowania jedynie w bardzo dalekiej perspektywie. W powszechnym odczuciu jest to raczej punkt docelowy niż dyrektywa, którą od samego początku należy kierować się w pracy nad techniką gry. Jak sądzę dlatego o technice pianistycznej i jej kształceniu myśli się - nie tylko w Polsce zresztą - w tak wyraźnie antychopinowski sposób, że łatwiej jest godzinami bębnić palcami w klawiaturę wedle ustalonych raz na zawsze schematów niż męczyć głowę samodzielnym poszukiwaniem artystycznie wartościowych rozwiązań interpretacyjnych - jak dzieje się, na przykład, wśród pianistów jazzowych, którzy swą technikę instrumentalną szlifują pracując nad wcielaniem w życie konkretnych pomysłów twórczych.

Top

.Prawidłowe - nieprawidłowe

Wręcz idealny wzorzec swoiście mechanicznej pracy nad techniką niejako usankcjonowany został przez młodego Liszta (link podany także w poprzednim fragmencie tego tekstu). Wzorzec ten jest nadal upowszechniany przez często cytowane zapiski p. Augusty Boissier z lekcji, które jej córka zimą 1831/32 pobierała w Paryżu u wówczas dwudziestoletniego, ale już bardzo sławnego wirtuoza. Relacjonowane w nich, z pozoru tylko racjonalne zalecenia Liszta by codziennie przez wiele godzin ćwiczyć wyizolowane z muzycznego kontekstu elementy techniki, w istocie prowadzą do skutków katastrofalnych dla aparatu gry. Liszt zresztą nigdy później nie uczył w podobnie formalny sposób, ale notatki p. Boissier mimo oczywistości tego faktu nadal stanowią materiał ilustrujący poglądy Liszta "w ogóle". Podkreślmy raz jeszcze, że p. Boissier opisywała jego lekcje z okresu, z którym dojrzała pedagogika genialnego Liszta doprawdy nie miała wiele wspólnego. Młody Liszt-pedagog stosował do dziś bardzo popularną metodę: najpierw technika (siła i szybkość palców, artykulacja, tempo, dynamika itd), a potem, jak TO będzie JUŻ zrobione, dodaje się tylko niuanse - i gotowe. Tyle, że owo "już" nie nadchodzi nigdy; po prostu nie tędy droga.

Konsekwencji takiego podejścia do warsztatu pianistycznego mamy kilka: pierwszą z nich jest wiara w możliwość "ułożenia rąk" zanim na dobre zacznie się praca nad interpretacją. Oczywiście - wygoda i łatwość gry związane są z funkcjonowania palców i rąk. Jednak nie wolno łudzić się: muzyki, której domeną jest słyszenie, a celem istnienia wywoływanie przeżyć estetycznych, nie da się w artystycznie wartościowy sposób realizować przy pomocy aparatu gry ukształtowanego na mechanicznych podstawach - czyli bez rzeczywistego udziału słuchu i wyobraźni w tym procesie. Z natury muzyki wynika, że aktywizowanie słuchu i wyobraźni przez koncentrowanie uwagi na czytelności intencji interpretacyjnych stale musi być traktowane jako zadanie pierwszoplanowe - od pierwszych prób wydobywania dźwięku przez ucznia aż do końca edukacji!

Pominięcie tej zasady (H. Neuhaus, Sztuka pianistyczna, PWM, 1970, s. 26) i sytuowanie nawet znakomitych z jakiegokolwiek pozamuzycznego punktu widzenia form operowania aparatem ruchowym na czele hierarchii wartości na jakimkolwiek etapie kształcenia musi zakończyć się niepowodzeniem. Najgorsze jest to, że owe fatalne w skutkach modyfikacje systemu wartości najczęściej dokonywane są, a raczej "się dokonują" nieświadomie; bardzo łatwo można mówiąc jedno - czynić drugie. I jest w tym nawet pewna prawidłowość: nie mogąc znaleźć piękna w brzmieniu, które nie przekazuje żadnych treści, przyczynę dostrzega się w "nieprawidłowości" ruchu. W technice instrumentalnej jednak nie ma żadnych abstrakcyjnie prawidłowych czy nieprawidłowych ruchów. Faktycznie niemal każdy rodzaj ruchu można by uznać za prawidłowy, jednak pod warunkiem, że służyłby on realizacji jakiegoś artystycznie wartościowego celu. W technice instrumentalnej istnieją ruchy celowe, rzeczywiście służące wyrażaniu tego co Proust poetycznie określał "rzeczywistością wewnętrzną" oraz bezcelowe - pozbawione fundamentu intencji artystycznej, czyli przeznaczone do wyrażenia NICZEGO; te ostatnie zawsze będą odczuwane jako czynności fizycznie niewygodne.

W niemiłej sytuacji, spowodowanej poczuciem niemożności znalezienia artystycznej satysfakcji w grze, instynkt generuje potrzebę ustawicznego ulepszania aparatu ruchowego - trzeba przecież coś robić - i koło się zamyka. Na zakończenie tego akapitu wypada zacytować wreszcie ... - Panią Boissier: "Valérie ma grać oktawową etiudę z Gradus; Valérie ma nadal z nią kłopoty, nawet mimo ćwiczenia jej przez bardzo długi czas. On [Liszt] stale powtarza: "Pracuj nad palcowaniem!". Komentarz zbędny.

Top

.Dalsze ciągi

Dla uniknięcia podobnych sytuacji powinniśmy raczej kierować uwagę na to co integruje wirtualne i realne elementy warsztatu i tym samym "zmierza prosto do celu i czyni łatwiejszą techniczną stronę sztuki" - jak powiada Chopin (Szkice..., s. 41), a nie obciążać się pracą nad wyizolowanymi z artystycznego kontekstu elementami techniki. Trzeba też starać się o uwolnienie od kolejnych innych konsekwencji opisanego wyżej podejścia do spraw warsztatu pianistycznego. Wśród nich za szczególnie groźne uważam następujące dwie:

1. Nadmierne zainteresowanie siłą palców - bierze się ono z mniej lub bardziej świadomego przyjęcia za pewnik poglądu wyrażonego kiedyś przez Egona Petriego: "Ciężar jest naszym wrogiem" (cytuję za Michaele Benedict, autorką artykułu "The Petriots: fourth generation", opublikowanego w listopadowym numerze amerykańskiego pisma CLAVIER w 1997 roku). Zgodnie z tym poglądem pokonywanie oporu klawiatury i artykułowanie dźwięku powinno być powierzone wyłącznie sile palców. Skutkiem nadmiernego przejęcia się tą wizją techniki jest stałe pragnienie wzmacniania siły palców i podporządkowanie temu celowi wszystkich działań związanych z kształceniem sprawności instrumentalnej. Rezultatem jest gra twarda; dźwięk staje się kanciasty, często - "przebity".

2. Kolejna konsekwencja ma źródło w tradycji tzw. techniki ciężarowej - to przekonanie o możliwości uwolnienia się od większości problemów instrumentalnych przez relaksację aparatu gry. Fatalne skutki przyniosła tu skądinąd bardzo słuszna rada Prof. Neuhausa, by ręka spadała w dół "come corpo morto cade" - jak pada ciało martwe (Sztuka pianistyczna, PWM, 1970, s. 127). Interesujące, że genewscy studenci Dinu Lipatti także "Rzucali swobodnie rękę na klawiaturę, aby osiągnąć okrągły, głęboki i piękny dźwięk" (vide - A. Bielecki: Boski instrument; Ruch Muzyczny Nr 3 z 1998 roku, s. 33). Jednak nadużywanie tego niewątpliwie rozluźniającego rękę zabiegu musi prowadzić do stałego korzystania z nieproporcjonalnie wielkiego "narzędzia" (cała ręka) w realizacji nawet bardzo drobnych zadań. Rezultatem ostatecznym może być gra brzmieniowo martwa, pozbawiona precyzji artykulacyjnej oraz pulsu.

Ale skoro takie autorytety jak Petri, Neuhaus i Lipatti polecają stosowanie opisanych przed chwilą, dodajmy - nawzajem tylko POZORNIE wykluczających się rozwiązań - to cóż tu może być złego? Ależ chyba nic! Nie ma, a raczej - nie byłoby w ich stosowaniu niczego złego, gdyby nie przecenianie ich roli! Jest niezaprzeczalnym faktem, że zarówno w pedagogice Lipattiego, Petriego jak Neuhausa stanowiły one tylko jedne z wielu elementów pomocniczych; nie były to żadne remedia, po zastosowaniu których wszystko automatycznie miało układać się jak najlepiej. Wielcy artyści-pedagodzy mieli i mają do zaproponowania swoim uczniom bardzo znaczące "dalsze ciągi", jakże odległe od tych, jakie szeregowym uczniom mamy do zaproponowania my - szeregowi nauczyciele. Dlatego, jeśli chcemy usprawnić nasz warsztat pedagogiczny, to doprawdy warto przyjrzeć się przedstawianym tu "hamulcom" i zastanowić nad strategią ich usuwania. Dla pełniejszego zrozumienia problemu przypatrzmy się kilku faktom. W myśleniu zarówno Chopina jak Neuhausa technika gry nie wiązała się z koniecznością walki z mechanicznymi oporami klawiatury; z prawdziwą radością odnotowuję fakt podobnego podejścia do spraw techniki także u Dinu Lipattiego (vide - wspomniany wyżej artykuł A. Bieleckiego, Ruch Muzyczny Nr 3 z 1998 r., s. 33). Ten punkt zdecydowanie odróżnia ich poglądy na technikę pianistyczną od poglądów wyrażanych przez niemal wszystkich innych pedagogów, zarówno w historii (por.: Irena Poniatowska "Muzyka fortepianowa i pianistyka w wieku XIX", Warszawa, 1991) jak współcześnie.

Top

.60 gramów oporu (max...!)

Wypada zapytać: czy sytuacja pianisty rzeczywiście zostala zmieniona w związku z pojawieniem się "ciężkich klawiatur" w koncertowych fortepianach marki Steinway, KAWAI, Bösendorfer, Petrof czy Yamaha? Ależ zdecydowanie nie, a w każdym razie nie tak bardzo jak się powszechnie sądzi! Aktualnie obowiązujące normy w zakresie tzw. obciążania klawiszy nadal nie przekraczają możliwości fizycznych nawet ręki dziecka. Chodzi o wartości nie większe niż 60 gramów na klawisz - oto siła wymagana do wydobycia dźwięku w średnicy skali fortepianu. Równocześnie, co każdy może zbadać stosując zwykły dynamometr, dłoń przeciętnie fizycznie rozwiniętego siedmiolatka z łatwością ściska to urządzenie z siłą conajmniej 5 kG. Jeśli do tego dodać stale gotowy do użycia ciężar palców i rąk - to okaże się, że nawet małe dzieci dysponują znacznym zapasem mocy: siła palców pierwszoklasisty kilkunastokrotnie (~1600%) przekracza minimum wystarczające do wydobycia fortepianowego dźwięku.

Przysłowiowa "słabość palców" jest więc słabością jedynie z nazwy; w gruncie rzeczy mamy do czynienia z zupełnie innym zjawiskiem. Jest to oczywiście jakąś forma nieoperatywności aparatu gry, ale jej przyczyn należy szukać daleko poza ręką i palcami - to zespół szeregu zjawisk o psycho-neurologicznym podłożu. Słabości palców nie zauważamy u osób instrumentalnie uzdolnionych; dzieje się tak dlatego, że ich wyobraźnia potrafi generować na tyle precyzyjne impulsy, by ręce i palce (u grających na instrumentach dętych oraz śpiewaków - gardło, język i wargi) mogły funkcjonować bezbłędnie. W słyszeniu zdolnych korekcja rezultatu dokonywana jest niemal synchronicznie z grą - cała "fizyczność" pozostaje w ich grze jakby na uboczu. Oni grają dźwięcznie i czysto nie dlatego, że stale pracują nad palcami - tylko, że znajdują przyjemność w wielogodzinnym szlifowaniu szczegółów wizji, którą w trakcie ćwiczenia starają się realizować; aparat wykonawczy zdolnych doskonali się niejako przy okazji.

Mamy tu do czynienia z sytuacją dokładnie odwrotną względem tej, którą relacjonuje p. Boissier opisując lekcje młodego Liszta z jej córką, Valérie. Podejrzewam zresztą, że i tak w wielu wypadkach Liszt co innego miał na myśli niż p. Boissier zapisywała! Wniosek: zamiast prowadzić ucznia do walki z "wiatrakami" oporów klawiatury przez systematyczne kierowanie jego uwagi na manualne aspekty gry (siła palców, swobodny spadek rąk itd.) - świadomy rzeczy pedagog fortepianu, nie lekceważąc roli manualnych aspektów gry powinien w pierwszym rzędzie aktywizować wyobraźnię ucznia i moblilizować jego słuch. Bo to, co naprawdę domaga się poprawy - to jakość funkcjonowania centrum, a nie zaburzenia na peryferiach systemu (por.: Abby Whiteside, "On piano playing", Amadeus Press, 1997); zarówno chopinowskie jak neuhausowskie wskazówki będą w realizacji tych zadań niezwykle pomocne.

A to - co niewprawne ręce odczuwają jako "opory klawiatury" i co w skrajnych wypadkach może powodować nawet reakcje bólowe - nie ma nic wspólnego ze zmaganiem się z jakimikolwiek "zewnętrznymi oporami": są to zmagania zantagonizowanych grup mięśni w rękach, dodatkowo jakże często ustawicznie trzymanych w powietrzu. Fortepiany są doprawdy niewinne i nie trzeba zwalczać żadnego ich "oporu"! To idee muszą stać się wyraźne, a wynikające z ich przetworzenia impulsy - czytelne. Powinniśmy po prostu usprawniać komunikację między wyobraźnią a realizującym jej wizje aparatem gry. Uwierzmy Chopinowi i Neuhausowi i zgódźmy się z Horowitzem, który w wywiadzie udzielonym pismu Etude Magazine ("Technic, the Outgrowth of Musical Thought", marzec 1932, s. 163-164) powiedział: "Formalne ćwiczenia są niedobre dla ucha i uderzenia. Są one czysto mechaniczne, martwe".

Top

.Nowe centrum

Trzeba zmieniać NASTAWIENIA i szukać lepszej drogi jeśli aktualna nie prowadzi do celu. Nowoczesna technika pianistyczna powinna odpowiadać genialnemu chopinowskiemu wyobrażeniu o łatwości przekuwania idealnego obrazu utworu w realne brzmienie fortepianu. Pierwszym krokiem na tej drodze, moim zdaniem, powinno być wypracowanie metody kreowania dynamicznie rozwijającej się wizji dźwięku oraz opanowanie sztuki sterowania nią, co w praktyce oznacza zdobycie umiejętności swobodnej artykulacji "dźwięków długich i krótkich" (Chopin, Szkice..., s. 42). Rzeczywiście, natychmiastowym pozytywnym rezultatem wynikającym ze zwrócenia uwagi na ten aspekt problemu jest usytuowanie słyszenia i wyobraźni w centrum zainteresowania pianisty; pierwsze hamulce zostają odblokowane - palce zaprzestają bicia i gniecenia klawiatury, w efekcie czego jej sławetne opory znikają bez śladu.

Uwolnienie gry z więzów fizycznego przymusu uruchamia szereg motorów gwarantujących jakość przyszłego rozwoju: budzi aktywność słuchu, wyobraźnia zaczyna być bardziej kreatywna, pojawia się możliwość korzystania z inteligencji emocjonalnej i intelektu. A celem pracy wcale nie zawsze musi być kariera. Wielu zadowoli poczucie, że wiedzą i umieją coś naprawdę. Życie od chwili przyjęcia takiej postawy z pewnością zacznie wyglądać lepiej. Jestem też przekonany, że młodzi artyści wyposażeni w bardziej nowoczesną świadomość swego rzemiosła będą w dorosłym życiu w sztuce sprawdzać się na światowej arenie równie dobrze, jak sprawdzają się na starcie. Życzmy im sukcesu!

                                I trzymajmy się razem! Pozdrawiam – S. K.

Top

Aktualizacja strony: 2007. 2. 20