Martin Wegelius

Cel uświęca środki – rzecz o edukacji muzycznej w Finlandii.

Pełna, a nawet znacznie rozszerzona wersja artykułu opublikowanego w "Ruchu Muzycznym" z 29.10.2006. Serdecznie ZAPRASZAM!

Motto: To co jest opisywane może być prawdziwe, jednak zawsze można kwestionować kompetencje osoby, która to opisuje.

                                                                                                        Stephen Hawking

Leżąca blisko północnego krańca Europy Finlandia sprawnie organizuje zainteresowanie świata sobą; Finowie aktywnie promują osiągnięcia i atrakcje swojej ojczyzny: jest wśród nich NOKIA, Sibelius, sauna, Laponia, skoczkowie i kierowcy. Jest też Linux, Kalevala, Gallen-Kallela, Mika Waltari, Alvar Aalto i wzornictwo przemysłowe, które uzupełnia ten, zresztą chyba niepełny katalog. Finlandia stała się niepodległym państwem dopiero w 1917 roku, a posiada tylko niewiele więcej obywateli niż Sankt Petersburg; w krótkim czasie dokonano w Finlandii bardzo wiele – uchylmy z szacunkiem kapelusza!

I zobaczmy, jak sprawy wyglądają w fińskiej edukacji muzycznej, szczególnie pianistycznej. Za ojca chrzestnego tej ostatniej można uznać Ferruccio Busoniego. Uczył on w helsińskim Instytucie Muzycznym w latach 1888/1889 (Instytut założono w 1882; w 1924 stał się konserwatorium, a od 1939 jest to Sibelius-Akatemia). Wpływu Busoniego na rozwój tej uczelni nie powinniśmy jednak przeceniać, bo wprawdzie studenci z Finlandii uczyli się u niego także i później w Wiedniu i Weimarze (wśród nich – Selim Palmgren) i z Helsinkami łączyły go więzy rodzinne (tu Busoni poznał swą przyszłą żonę, Gerdę Sjöstrand), ale faktycznie to sami Finowie spowodowali, że Sibelius-Akatemia w szybkim tempie stała się największą i najlepiej zorganizowaną wyższą uczelnią muzyczną w północnej Europie, dystansującą konserwatoria szwedzkie, duńskie i norweskie. Niezwykle ważną rolę w kształtowaniu fińskiego modelu profesjonalnej edukacji muzycznej spełnił pierwszy dyrektor Instytutu, Martin Wegelius (1846-1906), wykładowca solfeżu oraz teorii i historii muzyki. Wyznaczoną przez niego linię – muzyk powinien samodzielnie i wielopłaszczyznowo cywilizować samego siebie – kontynuuje dzisiejsza Akademia.

Pracuję w tym kraju od blisko dwudziestu lat i dość dobrze poznałem fińskie życie muzyczne. Przez długi czas przecież nie udawało mi się odkryć, jakim zasadom i metodom postępowania Finowie zawdzięczają swe rzeczywiście wielkie sukcesy w edukacji muzycznej. O pierwszej z nich wspomniałem przed chwilą: muzyk  powinien samodzielnie i wielopłaszczyznowo cywilizować samego siebie. Jak widać ze skutków, dyrektywa Wegeliusa nie została w Finlandii potraktowana jak przedwyborczy slogan, a wzięta głeboko do serca; jest zresztą nadal realizowana – widać to wyraźnie w kształcie planów i programów nauczania proponowanych studentom i doktorantom Akademii Sibeliusa. Ale początkowo, i nie tylko w pierwszych latach mej pracy w Finlandii, w zestawieniu z tym co widziałem i słyszałem wokół siebie było dla mnie nie do pojęcia jak to możliwe, że fińscy pianiści potrafią wygrywać w Wiedniu i dostawać tam nawet nagrody specjalne (za  Hammerklavier, 1997; Antti Siirala), plasować się wysoko w Brukseli (1995; Laura Mikkola, II Nagroda), dostawać dyplomy na Konkursach im. Czajkowskiego (1982, 1986; Juhani Lagerspetz) oraz wygrywać w Londynie, Dublinie i Leeds (2000, 2003; Siirala) czy Bonn (2005; Henri Sigfridsson), czyli na konkursach, na których Polacy nigdy po tak wysokie nagrody nie sięgali, a Finów jest przecież około siedem razy mniej niż nas! Artystą Roku 2006 w USA został przez Musical America wybrany fiński dyrygent, Esa-Pekka Salonen, szef filharmoników z Los Angeles; w ubiegłym roku ten sam tytuł przyznano śpiewaczce fińskiej Karicie Mattila. Laureatami owego wyróżnienia byli kiedyś Leonard Bernstein, Beniamin Britten oraz Martha Argerich. Niepojęte było dla mnie, że fińską pianistyczną elitę tak bardzo w świecie widać, gdy na poziomie podstawowym i średnim rezultaty szkolnictwa fińskiego w porównaniu z polskim są na ogół przeciętne; poziom gwałtownie rośnie dopiero na szczeblu jedynej w tym kraju akademii.

Struktura fińskiego szkolnictwa muzycznego zbudowana jest na wzór piramidy, której podstawa jest bardzo szeroka, zaś wierzchołek przemienia się w iglicę, której szpic idzie doprawdy wysoko. Być może jedną z przyczyn sukcesu jest więc masowość nauczania? W ponad 100 szkołach muzycznych, na wydziałach muzycznych 10 wyższych szkół zawodowych, w uniwersytetach ludowych i robotniczych, przy parafiach, w dziesiątkach prywatnych szkół i szkółek muzycznych najróżniejszego profilu i autoramentu, a także w 14 konserwatoriach oraz w Akademii Sibeliusa (1700 studentów) uczy się nieprawdopodobnie liczna grupa młodzieży i dorosłych; w samych tylko szkołach muzycznych i konserwatoriach Finowie mają około 60.000 uczniów i studentów, od których wprawdzie na poziomie podstawowym (Akademia i konserwatoria mają także wydziały dla dzieci) wymaga się dość mało, ale za to mocno dba, aby było im rzeczywiście miło w kontaktach z muzyką. Cała ta grupa ma szanse uczestnictwa w licznych kursach i warsztatach wakacyjnych; w lecie 2006 zorganizowano ich w Finlandii blisko 70, a wykładowcami byli także światowej klasy muzycy i wokaliści, jak Tom Krause, Zachar Bron i Ryszard Karczykowski. Istnieje w Finlandii dobrze zorganizowany ruch amatorski: Sulasol (związek chórów i orkiestr amatorskich) skupia 360 chórów i 20 orkiestr – łącznie 13.500 członków; przynajmniej drugie tyle funkcjonuje poza tą organizacją. Działają też orkiestry symfoniczne i kameralne w liczbie 28 oraz Opera Narodowa, która aktualnie stoi niestety wobec groźby przymusowych urlopów bezpłatnych dla całego personelu oraz może nawet niejakiej redukcji etatów (1,8 mln euro strat w 2005 roku).

 Fot: Anna Krohn

Główne wejście do głównego budynku Sibelius-Akatemii w Helsinkach/Töölö.

Wracamy do wątku sukces. Kolejną przyczyną wysokich fińskich osiągnięć w muzyce jest być może racjonalne rozłożenie akcentów w procesie kształcenia, w którym uwzględnia się kilka psychologicznie i pedagogicznie ważnych faktów:

- do realizacji zadań o najwyższym stopniu trudności potrzeba najwyższej klasy talentu (od słabo uzdolnionych wymaga się tu bardzo niewiele)...

 - wymagania stawiane tym, na których się stawia muszą być doprawdy bardzo wysokie. Dlatego minima repertuarowe umożliwiające przejście na wyższy stopień wtajemniczenia początkowo są w Suomi tak niskie, że omal niezauważalne, ale im wyżej tym bardziej raptownie progi stają się coraz trudniejsze do przekroczenia. Co szczególnie ważne: w Finlandii nie szafuje się ocenami wyróżniającymi; w szkole, w której pracuję od 18 lat nigdy nikomu nie dano 25/25 punktów. Najwyższa punktacja, jaką tu od 1988 roku dwukrotnie postawiono to 23/25. Ta mobilizująca praktyka jest w Finlandii skrupulatnie przestrzeganą regułą.

- to, co naprawdę JEST w sztuce wysokie, na ogół musi być w pocie czoła wypracowywane latami; w całej Finlandii pracuje tylko 26 profesorów specjalności muzycznych (nie liczę muzykologii) i nieznany jest tu fenomen "profesora uczelnianego" – profesor, to PROFESOR i tyle.

- rozwój talentu na ogół nie dokonuje się po linii prostej wznoszącej, ale podlega rozlicznym fluktuacjom i w związku z tym...

- nie wolno nikogo przymuszać by się rozwijał w innym tempie niż to, które jest mu z urodzenia właściwe; podejście do każdego ucznia i studenta musi być wyraźnie indywidualne.

Choć w fińskim systemie wychowawczym swoboda, jaką daje się młodym ludziom nieraz prowadzi do granic absurdu lub nawet przekracza je, to z drugiej strony, kto wie, być może konsekwentnie przestrzegane prawo do bycia sobą "na dobre i na złe" w jakiś sposób pomaga w osiągąniu znakomitych wyników tak w twórczości naukowej jak artystycznej? Przynajmniej na krótki dystans, bo zbyt mało lat upłynęło od wprowadzenia tego stylu w życie by wyciągać dalej idące wnioski. Aktualnie zresztą Finowie zaczynają jakby dekonstruować system, który dopiero stosunkowo niedawno zaczął tak dobrze owocować: nowe plany organizacyjne szkół muzycznych, zdaniem nas pedagogów, w ogóle nie biorą pod uwagę realiów terenu, a poza tym punkt ciężkości zaczyna niebezpiecznie przechylać się w stronę rozrywki i w tym duchu rozumianej improwizacji, a głównie akompaniowania ze słuchu; mówi się nawet, że tzw. nauczyciel instrumentu w dotychczasowym pojęciu tego słowa w krótkim czasie stanie się przeżytkiem. A przecież kompetentne zajmowanie się improwizacją czy jazzem wymagałoby z jednej strony fachowych nauczycieli (takich brak), z drugiej zaś –  młodzieży odpowiednio uzdolnionej i bodaj trochę przygotowanej do tego typu aktywności (tej też jest bardzo niewiele poza większymi ośrodkami). Jaka więc tym rządzi logika?

Aktualnie organizacja fińskiego szkolnictwa muzycznego w dalszym ciągu jest jakby – dodajmy, że dość silnie – zmodyfikowaną wersją systemu będącego w użyciu w krajach byłego "bloku wschodniego" (powszechnie obowiązujące programy nauczania, określone i jedne dla wszystkich kryteria ocen + relatywnie łatwa dostępność tzw. szerokich mas do kształcenia). Ta fińska wersja, dla przykładu, w okresie podstawowej edukacji bynajmniej nie przeciąża uczniów nauką: od 30 do (wyjątkowo) 45 minut instrumentu tygodniowo przez czas pierwszego poziomu (u nas: jakby program klas 1 – 3) oraz 45 do 60 minut tygodniowo w okresie drugiego i trzeciego poziomu (u nas: jakby program klas 4 – 7).

W Finlandii zresztą nie liczy się lat nauki tylko bierze pod uwagę uzyskany poziom umiejętności; zdolny uczeń mógłby w ciągu dwóch, trzech lat z powodzeniem zrealizować program przeznaczony dla poziomów I, II i III, ale bywa też całkiem inaczej... Cała teoria na tym etapie to przez wybrane trzy lata maksymalnie 90 minut nauki tygodniowo. Instrument dodatkowy przyznawany jest za dodatkową opłatą i nie bez formalnych ceregieli; nie ma obowiązkowego chóru ani rytmiki, nie ma czegokolwiek obowiązkowego ponad instrument i tę – z polskiej perspektywy patrząc –  mikroteorię. W miarę lokalnych możliwości organizuje się różnego typu zespoły, a nawet – często w kooperacji z innymi szkołami – regionalne orkiestry. Co zainteresuje pedagogów: nie ma w Finlandii hospitacji i wizytacji, nie walczy się o awans zawodowy, a dziennik – to tylko arkusz papieru, w którym notuje się odbyte lekcje i wpisuje oceny semestralne. Co dwa-trzy lata organizowanych jest kilka ogólnokrajowych lub regionalnych konkursów dla różnych specjalności wykonawczych.

Reasumując: jakość wyników nauczania na początkowych poziomach kształcenia muzycznego jest w Finlandii raczej niezbyt wysoka, a w każdym razie mocno zróżnicowana; sytuacja zmienia się na plus na etapie konserwatorium, ale dopiero w Akademii wymagania są faktycznie wysokie. Sukcesy wielu fińskich muzyków przeczą więc jakby trochę poglądowi, zgodnie z którym w edukacji instrumentalnej właśnie etap początkowy jest najważniejszy. Za to zdolni, którzy często bywają "ludźmi z problemami", nie mają tu szans na zniechęcenie w pierwszych fazach nauki i to być może znaczy jednak bardzo wiele...? Coraz więcej spraw z zakresu organizacji nauczania pozostawia się obecnie do decyzji poszczególnych placówek. Nic dziwnego więc, że różnice między szkołami są znaczne tak pod względem stanu bazy lokalowej i wyposażenia, jak pod względem szans naboru uczniów oraz – jak wszędzie – talentu pedagogów, a w związku z tym i poziomu nauczania. Typowe fińskie miasto-gmina ma przeciętnie od 8 do 20 tysięcy mieszkańców, a muzyki uczy się tam zazwyczaj od 300 do 500 i więcej osób; trzeba nieomal walczyć o uczniów i przyjmuje się prawie każdego chętnego. Oczywiście Helsinki i kilka większych centrów stanowią wyjątki od tej reguły.

Szkoły są utrzymywane na ogół przez samorządy lokalne przy sięgającym do 60% wsparciu finansowym państwa; nauka jest jednak zawsze w jakimś stopniu odpłatna (przeciętnie od 600 do 1000 euro od ucznia rocznie); dla porównania – płaca nauczycielska netto w zasadzie nie przekracza w Finlandii 2000 euro miesięcznie.

 Antti Siirala, ur. 1979, absolwent Akademii Sibeliusa w klasie Mattiego Raekallio; za dwa lata będzie bronić pianistycznego doktoratu. Jego promocja wiąże się między innymi z wykonaniem wszystkich dzieł skomponowanych przez Beethovena na fortepian lub z udziałem fortepianu, a więc nie tylko wszystkich Sonat, ale także Koncertów, Wariacji, Bagatel, Rond, utworów kameralnych itd.; Antti będzie mieć wówczas 29 lat. Kto w Polsce kiedykolwiek grał choćby wszystkie Sonaty Bethovena...? Zgoda – w Finlandii nie było Hofmanna czy Paderewskiego. Czasy się jednak zmieniły i teraz oprócz talentu Świat domaga się jakby jeszcze czegoś więcej...

 

Przejdźmy do spraw bardziej ogólnych: drogi ad astra zazwyczaj prowadzą  per aspera  i choć pokolenia, które przebywały je wcześniej pozostawiły wiele praktycznych wskazówek, to i tak w zakresie organizacji tego wędrowania daleko nie wszystko zostało wyjaśnione. Pomówmy o – moim zdaniem – najważniejszym problemie, na jaki napotykają pianiści, którzy faktycznie chcą osiągnąć więcej. Nie ma konieczności przyglądania się kolejnym fazom nauki gry na fortepianie z osobna, bo wbrew temu co się powszechnie sądzi, w uczeniu muzyki istnieje doprawdy bardzo mało różnic jakościowych między pracą z dzieckiem a pracą z dorastającym lub dorosłym. Wprawdzie dość szeroko dyskutuje się problematykę tzw. początków nauczania, ale na tym zainteresowanie szczegółami  się kończy. A przecież nie mniej od "początków" (gdzie ich koniec?) ważny jest dla rozwoju przyszłego pianisty okres dojrzewania lub dowolny inny. Sądzę, że albo uczymy się w ogóle albo w ogóle nie i choć wewnętrznych i zewnętrznych uwarunkowań tego procesu jest wiele, to nie ma większego znaczenia czy student ma lat 7, 17 czy 27; najbardziej istotne byłoby określenie sposobu, który jego pracę mógłby uczynić rzeczywiście efektywną.

Kierunek mego myślenia został zasygnalizowany w tytule. Idea, do której się tam odwołuję, pochodzi spoza obszaru muzyki, ale nawet po głębokim zastanowieniu trudno mi znaleźć bardziej adekwatną i równie lapidarną prezentację sedna pedagogicznej formuły największego ze znanych mi Mistrzów fortepianu niż owo zalecenie Machiavellego (1469-1527): istnieje wyraźna zbieżność chopinowskiej Metody z najważniejszą i stale aktualną receptą na uprawianie polityki – obie formuły są niezwykle skuteczne w praktyce mimo, że wywodzą się z całkowicie odmiennych filozofii. Gdy Niccolo myśli o pokonaniu przeciwnika przez bezlitosne wykorzystanie wszelkich jego słabości, Fryderyk proponuje współdziałanie  jako warunek uzyskania doskonałego rezultatu. Inne spojrzenie na problem: poczucie oporu dowolnej materii pojawia się w sytuacji gdy trudność zadania przekracza granice aktualnych możliwości wykonawcy; to pewnik. Kwestia dotyczy tak intelektualnych i emocjonalnych aspektów każdej pracy jak sprawności manualnych niezbędnych do jej wykonania. Do tej pory jesteśmy chyba zgodni; prawdopodobnie dyskusyjna będzie jednak odpowiedź na pytanie: jak z trudnego uczynić łatwe lub choćby tylko łatwiejsze?

Tradycyjne metody w pedagogice fortepianu proponują ułatwiać pokonywanie oporu klawiatury przez wzmacnianie siły palców; przyjęcie tej opcji – moim zdaniem – wyjątkowo negatywnie rzutuje na całość procesu kształcenia dlatego, że zainteresowanie w taki sposób prowadzonych uczniów jest od początku nauki kierowane na  obiekty  niejako pozamuzyczne; podobnie bywa ze studentami, którym jako instrumentalnie najważniejsze cele proponuje się czystość artykulacji, siłę dźwięku i szybkość palców. Chopin doradza co innego: to słuch ma regulować formowanie techniki instrumentalnej w ścisłej współpracy z wyobraźnią. Cóż – niby – bardziej oczywistego można w tej materii wymyśleć? A jednak teoria pianistyki tylko pobieżnie zajmuje się psychologicznymi uwarunkowaniami procesu gry, w której każdy nawet gołym okiem niezauważalny ruch powinien być rezultatem wielopoziomowego procesu decyzyjnego równocześnie angażującego słuch, intelekt, pamięć, wyobraźnię i emocje pianisty. Dlatego za instrumentalnie najważniejsze trudno uznawać relacje między rękami pianisty i klawiaturą fortepianu, bo już w pierwszej połowie XIX wieku powiedziano, że "trudność mechanizmu fortepianowego – dzięki klawiaturze, która bardzo wspomaga rękę – jest o wiele mniejsza, niż sobie wyobrażamy." (F. Chopin, Szkice do Metody..., Musica Iagellonica, Kraków 1995, s. 56). Niestety, Chopin nie dość dokładnie wyjaśnił co konkretnie należy zrobić, aby klawiatura zamiast być barierą oddzielającą pianistę od upragnionego rodzaju brzmienia rzeczywiście zaczęła "bardzo wspomagać rękę". I zapewne dlatego, że chopinowska Metoda pozostała jedynie w formie szkiców, wielu z nas musiało lub nawet aktualnie musi nadal stosować sposoby, które z instrumentalną ergonomią mają tylko bardzo luźne powiązania.

 Dr Matti Raekallio (ur. 1954 w Helsinkach; zdjęcie pochodzi ze zbiorów fińskiego Towarzystwa Chopinowskiego). Matti [w Finlandii wszyscy mówimy sobie "po imieniu"] jest wielkim miłośnikiem aforyzmów S. Leca. Studiował w Turku, Londynie, Wiedniu i Leningradzie. Jest profesorem fortepianu w Helsinkach i Hanowerze. Jego repertuar obejmuje m. inn. wszystkie Sonaty Beethovena, Prokofiewa i Skriabina, wszystkie Etiudy Chopina i Liszta, wszystkie koncerty Beethovena, Brahmsa, Rachmaninowa i Prokofiewa oraz ponad 50 innych koncertów fortepianowych. Nagrał parę dziesiątków LP i CD. Matti Raekallio wspólnie z kilkoma brytyjskimi uczonymi prowadzi badania z zakresu psychologii kognitywnej. Regularnie publikuje artykuły z zakresu teorii pianistyki oraz prowadzi działalność muzyczno-popularyzatorską we współpracy z fińskim radio. Był jednym z założycieli i wieloletnim Prezesem Towarzystwa Chopinowskiego w Helsinkach.

Dziś, mądry wiedzą zdobytą przez lata prób i błędów (gdyby nie praca w Finlandii prawdopodobnie byłbym w tej materii ciemny jak tabaka w rogu) potrafię doprawdy jasno odpowiedzieć na pytanie o przyczynę nieskuteczności tych wszystkich muskularno-mechanicznych rozwiązań: są one nieskuteczne dlatego, że nie biorą w rachubę jakże prostego faktu – artystycznie wartościowa wizja celu, innego przecież dla każdego utworu, "uświęca" całą pracę pianisty przez nadanie jej artystycznie sensownego kierunku, a jej brak prowadzi do artystycznych nieporozumień, bo nie da się wykształcić adekwatnych środków instrumentalnych do realizacji konkretnych zadań bez dokładnej świadomości pełnej charakterystyki  tych zadań.

Bogata w szczegóły całościowa wizja [artystycznego] celu jest do tego potrzebna, by wielkie ilości energii wkładanej w ćwiczenie nie szły w budowanie jakiejś  quasi-techniki, która z rzeczywistą techniką pianistyczną nie ma nic wspólnego. Tę energię lepiej by było zużywać na wypracowywanie nawyków faktycznie służących do sprawnego władania określonym materiałem muzycznym. Jeszcze kilka słów na temat "wizji" w ogóle: wielu osobom to pojęcie zupełnie niepotrzebnie kojarzy się z czymś mistycznym, wielkim i dalekim; to błąd. Wizją  jest bowiem każde wyobrażenie, plan działania, etc. To w myśli przecież nadajemy kształt temu, co chcemy zrealizować w praktyce, także w codziennym życiu. Niestety, o ile w improwizacji (na przykład jazzowej, ale także ludowej – góralskiej czy opoczyńskiej) te muzyczne plany/wizje muszą być stale obecne, bo o ile bez ich istnienia jazzman albo muzyk ludowy nie byłby w stanie związać nawet kilku dźwięków, o tyle w tak zwanej "klasyce" łatwo dochodzi do pozbawionej intelektualnie i emocjonalnie wartościowego zaplecza wielogodzinnej stukaniny, której jeśli przyświecają jakieś cele, to z pewnością nie są to cele istotne z muzycznego punktu widzenia. Najczęściej dotyczą one zdobywania tzw. techniki gry sensu stricto, czyli czegoś co mniej/więcej odpowiada kaligrafii i z artystycznego punktu widzenia jest bynajmniej niekoniecznie ważne. Taki styl pracy musi owocować przykrymi rezultatami: od nudy i zniechęcenia do nerwic i fizycznego uszkodzenia muskulatury rąk.

Dobrze jest uświadomić sobie fakt istnienia wielkich różnic tak między elementami struktury psychicznej, jak cechami aparatu ruchowego pianistów (i nie tylko). Różnice te mają decydujący wpływ na wybór środków instrumentalnych, z jakich powinni oni korzystać w grze. Dzięki zapisowi na taśmie filmowej, video, etc. możemy dziś nie tylko usłyszeć, ale i zobaczyć grę wielkich mistrzów fortepianu jak Hofmann, Cortot, Paderewski, Rubinstein, Solomon, Horowitz, Arrau, Richter, Benedetti itd. Obserwując ich grę z łatwością stwierdzamy, że oprócz wielkich indywidualnych różnic w podejściu do instrumentu, brzmienia, frazy i formy, typowe są dla Mistrzów bardzo silnie zindywidualizowane podejścia do kwestii doboru środków wykonawczych. Co charakterystyczne: istnieje głęboka zgodność między temperamentem i w ogóle osobowością Mistrza, a rodzajem środków technicznych jakie stosuje: jakże inaczej pracują ręce Hofmanna i Horowitza, Solomona i Paderewskiego, Richtera i Arrau. Nie trzeba być psychologiem profesjonalistą, by stwierdzić, że sposób (jak grają) jest u Mistrzów najściślej zdeterminowany przez charakter wyrażanego obrazu (co chcą wyrazić).

Aktor powinien mieć coś do powiedzenia, nawet jeśli ma tylko "niemą"  rolę.

                                     Stanisław Jerzy Lec

Czy nie byłoby więc zasadnym powiedzenie, że cel w pianistyce (wiolinistyce, wokalistyce itd) nie tylko może uświęcać, ale wręcz powinien narzucać  konkretne środki? Aby tak faktycznie było i aby układ  artysta/zadanie/środki realizacji  mógł dobrze sprawdzać się w praktyce, nie powinno się odwracać kolejności procedur i rozpoczynać kształcenia instrumentalnego od wypracowywania na wstępnym etapie pracy nad techniką gry w gruncie rzeczy niczemu nie służących pseudośrodków (osławione "budki", "pstrykanie" itd).

 

Kolejny aspekt zagadnienia: za pewnik uznajemy, że integracja stanowi o sile każdego systemu. Jej brak więc, czyli – w naszej dziedzinie – brak łączności i współdziałania między elementami struktury zdolności i umiejętności pianisty: słuchu, intelektu, wszelkiego rodzaju pamięci, wyobraźni, emocji, funkcjonowania rąk i palców – musi powodować słaby rezultat końcowy. Za kolejny pewnik przyjmijmy, że w przypadkach skrajnych (myślę nie tylko o geniuszu muzycznym Bacha, Mozarta czy Chopina, ale i o równie wielkim geniuszu pianistycznym Józefa Hofmanna czy Leopolda Godowskiego),  fundatorem i zarazem gwarantem niezbędnej harmonii między wszystkimi współpracującymi elementami składającymi się na doskonałość Osoby, jest Natura. Nawet tylko nieco mniej zdolni potrzebują pomocy z zewnątrz, uformowania przez tradycję, której fundamenty w każdej dziedzinie są budowane przez stulecia.

Teoria pedagogiki muzycznej poświęca sporo uwagi elementom uzdolnień i sprawności muzyczno-instrumentalnych: słuch, pamięć, wyobraźnia, anatomia i fizjologia aparatu ruchowego. Niestety, teoria przeważnie zajmuje się tymi elementami jakby z osobna, w oderwaniu od problemu specyfiki ról, jakie te elementy mają spełniać w grze. Prawdopodobnie dlatego i  grę, która przynajmniej w jakimś stopniu powinna być nieprzewidywalną syntezą, sprowadza się do funkcji, której nazwanie nastręcza mi sporo kłopotu; tak rozumiana "gra" niewarta jest przysłowiowej świeczki – to jak sprzedany mecz, którego rezultaty ustalono zanim "widowisko" zostało rozpoczęte albo jak wybory w systemie dyktatury. Nie ma, a w każdym razie nic mi nie wiadomo o istnieniu publikacji dotyczących dynamiki współdziałania poszczególnych zdolności muzycznych i sprawności instrumentalnych, a także podziału ich ról i kompetencji w trakcie gry i ćwiczenia oraz podczas tworzenia muzyki na estradzie. Czy takie badania są w ogóle potrzebne? Odpowiedź jest oczywista: tak, bo choć czasem dla zapewnienia sukcesu wystarcza talent i ambicja oraz pracowitość adeptów i ich pedagogów, to ponieważ w ostatnim stuleciu liczebność gatunku homo sapiens  wzrosła ponad pięciokrotnie względem wieku XIX, liczba osób wysoko uzdolnionych stała się wyższa niż kiedykolwiek i dlatego w wyścigu po artystyczne złote runo będą zwyciężać tylko ci, którzy oprócz danej im przez naturę siły talentu zostali w trakcie nauki wyposażeni w środki psychotechniczne dające szansę optymalnego rozwoju własnego potencjału oraz umiejętność korzystnego sprzedawania swej produkcji w warunkach konkurencji rynkowej.

Cały wielki sport wyczynowy pełen jest lekarzy, masażystów, psychologów, fizjologów, specjalistów od PR i tak dalej. A studenci naszych akademii muzycznych przed wyjazdem na konkurs często muszą walczyć o prawo do godziny więcej w ćwiczeniówce...

Coś tu chyba nie gra?

Bez sensu byłoby zastanawiać się, czy Horowitz byłby artystą tak wielkiej klasy gdyby na swej drodze nie spotkał Feliksa Blumenfelda i nie poznał z Neuhausem, któremu – wedle jego własnych słów – "po Blumenfeldzie ze wszystkich artystów zawdzięczał najwięcej" (zob.: D. Dubal, Evenings with Horowitz; A Personal Portrait, Carol Publ. Corp., 1994); albo Richter – czy rozwinąłby się równie wspaniale gdyby nie studiował u Neuhausa? Na szczęście dla pianistów ewentualna pomyłka w pedagogicznym adresie niekoniecznie musi równać się katastrofie; u śpiewaków jest znacznie mniej bezpiecznie i gdyby Caruso nie był poprowadzony jako tenor, prawdopodobnie nie zmarłby w wieku 48 lat. Jednak i u pianistów sprawy nie zawsze idą gładko, czego dowodem może być Leon Fleisher; wedle jego własnych słów – miał on ambicję być "macho fortepianu" i próbował walczyć z oporami klawiatury siłą. Jak mamy prawo sądzić, Prof. Fleisher nie do końca był świadomy, że tak zwane opory klawiatury to tylko niemiłe odczucie powodowane przez zantagonizowane grupy mięśni palców, dłoni i przedramienia; III zasada dynamiki Newtona udowadnia bezsens każdej próby zwalczania oporów materii przez wzmacnianie muskulatury: nie ma tak wielkiej atakującej siły, która nie wyzwoliłaby w bezwładnej masie (na przykład – klawiatury) odpowiednio wielkiej przeciwsiły; daremny wszelki trud – tym bardziej, że mamy do czynienia z mechanizmem, który wcale nie ma ochoty opierania się palcom. Odwrotnie, jest on gotów nawet "bardzo wspomagać rękę", byle tylko wiedzieć jak na tę pomoc zasłużyć.

 Prof. Liisa Pohjola, studiowała w Finlandii, Austrii, Niemczech i Francji (u Magdy Tagliaferro). Obecnie na emeryturze, ale nadal aktywna zawodowo. Zasłynęła szczególnie jako znakomita interpretatorka muzyki współczesnej.

Zbliżamy się do sedna i finału: aby zewnętrzne, fizyczne formy ruchu w pianistyce [i nie tylko] były instrumentalnie skuteczne, muszą one być silnie powiązane ze światem wyobrażeń słuchowych oraz światem idei, obrazów i emocji, bez których nie tylko sztuka, ale także nauka i w ogóle ludzkie życie stają się nudne, pozbawione znaczenia i sensu; inaczej mówiąc – pozbawione jakiegokolwiek (wykreowanego przez wyobraźnię a dopełnionego przez emocje i intelekt)  uświęcającego  je celu. Sprawa ma niezwykle ważny aspekt praktyczny, bo nie mając dokładnie sprecyzowanej wizji artystycznego zamierzenia, ćwicząc, a zwłaszcza dużo ćwicząc, nigdy nie będziemy wiedzieć – idziemy w dobrą stronę, czy błądzimy we mgle? Łatwiej jest bowiem znaleźć igłę w stogu siana, niż blisko siebie przedmiot, o którym nie wiemy jak TO wygląda (TO – jest w naszej sprawie określonym charakterem brzmienia będącym bitem informacji o istnieniu myśli muzycznej stanowiącej jego jedyną przyczynę, tło i usprawiedliwienie).

Nieprzypadkowo wielkie talenty, zapewne wiedzione szczególną intuicją, garną się do artystycznych guru choć nie zawsze jest tak, że guru jest super wirtuozem – jak przecież nie był nim Neuhaus, ani Leszetycki, a w kompozycji – Nadia Boulanger. Autorytet jest jednak potrzebny po to by wskazać młodemu artystyczny cel, podpowiedzieć jakie  może być znaczenie konkretnego motywu, dźwięku, frazy, formy. Nawet wielkiej próby talent miewa czasem problemy z odkryciem sensu interpretowanej muzyki; on za to raczej nie miewa problemów ze znalezieniem środków i sposobów realizacji artystycznego celu – chyba, że zacznie się mu podsuwać artystycznie nieciekawe propozycje. Wówczas nawet wielkie talenty zaczynają błądzić po manowcach i nierzadko kończą karierę jako akompaniatorzy w domach kultury; byłem w Moskwie [Konserwatorium im. Czajkowskiego] świadkiem kilku takich zdarzeń – tam też są tylko ludzie. Nie ma konieczności szerszego rozwijania tego wątku. Wszyscyśmy powinni możliwie konkretnie myśleć o celu, który mógłby "uświęcić" i tym samym – usprawnić naszą nie zawsze w pełni obrazowo czytelną pianistykę.

Owo  uświęcanie  to bardzo ciekawy proces. Aby go dobrze zrozumieć zatrzymajmy się na chwilę przy najmniej uzdolnionych. Nieudolność jako problem jest dla mnie równie interesująca jak talent; dla spragnionego wiedzy nauczyciela cenne są zwłaszcza przypadki skrajne w tym zakresie. Talent olśniewa i upaja, za to nieudolność oświeca, uczy pokory i zmusza do pomysłowości. Reakcje zachodzące w podświadomości wielkiego talentu przebiegają tak szybko, a efekt uzyskiwany jest z tak wielką łatwością, że wobec takiego fenomenu stajemy oczarowani jak Anton Rubinstein wobec geniuszu Józia Hofmanna i możemy tylko "radować się w Panu", że oto mieliśmy szansę spotkania z  pięknym niepojmowalnym. Niestety, podobnie jak badania nad powstawaniem i degradacją superhormonów w komórkach żywych organizów związane są z ogromnymi trudnościami bo czas istnienia tych substancji mierzony jest w nanosekundach, tak zwykły śmiertelnik nie jest w stanie niczego dowiedzieć się o istocie sprawy obserwując poczynania talentu; wszystko co ważne dzieje się bowiem w ukryciu, a w dodatku nieprawdodpodobnie szybko.

Istotę interesujących nas tu zjawisk możemy dopiero poznać gdy reakcje, które wprawdzie i tak zachodzą w głębi, zachodzą jednak bardzo, bardzo powoli. Dodatkowo korzystne jest, że – będąc pedagogami – możemy sobie pozwolić na wielokrotne powtarzanie obserwacji i eksperymentów. Nawet na elementarnym poziomie sprawności muzycznej wszystko toczy się dokładnie tak samo jak na poziomach bardzo wysokich: i tu i tam mamy jakieś cele bliższe i dalsze oraz jakieś  środki do ich realizacji. Nie zmienia się  natura  procesu, nieprawdopodobnie skraca się tylko czas realizacji zadań i – oczywiście – jakość uzyskiwanych rezultatów. Najciekawsze, że każda próba skupienia uwagi ucznia o minimalnych zdolnościach muzycznych na czymkolwiek poza obrazowo-emocjonalną stroną muzyki niemal zawsze kończy się unieruchomieniem systemu; szczególnie – gdy zaczynamy mu wyjaśniać sprawy tzw. środków technicznych, które są dla niego zapewne czymś bardziej odległym niż dla nas dzisiaj Ekonomia Polityczna Socjalizmu.  Podobnie bezcelowe jest moim zdaniem pouczanie wybitnie utalentowanych w kwestii sposobu  wykonania czegokolwiek: oni i tak mają  swoje  sposoby, choć o ich naturze na ogół tyle wiedzą co słowik o impostacji głosu. Ale czy nie wystarczy, że grają...?

 

Dla wielu taki pogląd może się wydać utopią, ale naprawdę sądzę, że nawet ucząc osoby minimalnie uzdolnione powinniśmy brać pod uwagę te same wartości oraz starać się rozwijać u nich te same cechy i sprawności, jakie przed laty Chopin i Liszt starali się rozwijać u najzdolniejszych młodych pianistów zwracających się do nich po radę; nie widzę potrzeby zmieniania natury procesu kształcenia, który z doskonałymi rezultatami został wypróbowany przez największych mistrzów naszego instrumentu. Oczywiście każdy pedagog uzyska rezultat na miarę własnych umiejętności oraz talentu swoich uczniów, ale najważniejsze jest, by ucząc gry na fortepianie (i w ogóle – wykonawstwa muzycznego) nie zapominać – czemu  to uczenie ma służyć? Celem naszej pracy – a w każdym razie tak problem celu kształcenia stawiają aktualnie wchodzące w życie nowe fińskie programy nauczania – jest poszerzanie pola radości wynikającej z codziennego wzrostu umiejętności osobistego, własnego, indywidualnego  wyrażania się  młodych ludzi przez muzykę na fortepianie. I jakkolwiek zarówno sądzę, że do realizowania tej  dyrektywy generalnej  mogą doskonale służyć także inne sposoby poza uczeniem improwizacji i akompaniowania ze słuchu, jak dostrzegam zagrożenia płynące z bezkrytycznego przenoszenia kryteriów ISO do szkolnictwa w Finlandii, to wydaje mi się, że próba korekty systemu edukacji muzycznej przyjmująca za wartość nadrzędną uzyskiwanie jak największej osobistej satysfakcji przez uczącego się – jest zjawiskiem godnym naszej uwagi.

 

Wracam do pierwszego z poruszonych tu wątków: jestem pewien, że nie tylko wymienione w tym artykule zasady i metody, które z biegiem czasu zidentyfikowałem jako ważnie obecne w systemie fińskiej edukacji muzycznej – dyrektywa Wegeliusa, masowość i racjonalność, a w tym faktyczne zindywidualizowanie kształcenia – zadecydowały o muzycznych sukcesach Suomi. Równie ważną rolę grają też inne czynniki, w moim przekonaniu związane z tak zwanym charakterem narodowym: Finowie bardzo wysoko cenią spokój i w sprawach publicznych nie przywiązują uwagi do spraw o marginalnym znaczeniu. Skoro kultura i sztuka są dla egzystencji narodu sprawami ważnymi, to – być może – w wyniku tradycyjnie długiego namysłu zdecydowano w Finlandii, by w zakresie podstawowej edukacji muzycznej dać bardzo wielu obywatelom bardzo mało nie dlatego, że budżetu nie byłoby stać na więcej, ale – kto wie – może dlatego, że rozwój muzyczny osób o niewielkich uzdolnieniach nie jest dla kultury narodowej sprawą największej wagi; natomiast daleko ważniejsze jest, by przyszłego jej konsumenta nie zrazić do muzyki...! Dla równowagi za to, być może, postanowiono umożliwić najbardziej utalentowanym profesjonalne kształcenie się w doprawdy dobrych warunkach – nie tylko organizacyjnych, ale i materialnych. Kto wie?

 

 

 Joonas Ahonen (ur. 1984) to kolejna wschodząca gwiazda fińskiej muzyki: komponuje, gra jazz, wygrywa konkursy pianistyczne... Aktualnie kończy studia a Akademii Sibeliusa u Tuiji Hakkila-Helasvuo oraz Prof. Liisy Pohjola. (Fot: Heikki Tuuli)

 

 

Cel w każdym razie – jak się zdaje – uświęcił tu w Finlandii środki, a rezultaty przeszły najśmielsze oczekiwania, vide: wstępne akapity niniejszego tekstu. Mimo znacznych problemów finansowych i demograficznych (najszybciej starzejące się społeczeństwo w UE, znacznie per capita większy dług zagraniczny niż Polska) państwo fińskie od lat łoży spore sumy na zapewnienie bytu placówek kultury i sztuki; w 2005 roku – na przykład – wydatki budżetowe na wypoczynek, kulturę i religię (wspólny paragraf) wyniosły 4,2%, a na edukację 2,2% – gdy  na obronę 3,5%, a na bezpieczeństwo wewnętrzne 1,6%. Oby tak dalej..., bo – niestety – sprawy w gminach zaczynają ostatnio przybierać coraz bardziej dziwny obrót...!

 

Niestety, zarówno na stronach polskiego Ministerstwa Finansów jak na stronach GUS, czy gdziekolwiek indziej w Internecie darmo by szukać jakiegokolwiek dokumentu, w którym podobne dane ukazałyby się w równie przejrzystej postaci; nie mam tu szansy do porównań. Wiem za to, że mimo iż w Helsinkach ma zostać zamkniętych w najbliższym czasie ponad 20 – ogólnych, nie muzycznych – szkół podstawowych, to po wielu bojach i dyskusjach jednak rozpoczęto budowę Domu Muzyki (ma być gotowy w 2009), w którym wygodne lokum znajdą zarówno Akademia Sibeliusa jak RSO (Radio Symphony Orchestra) i helsińska miejska orkiestra filharmoniczna...

 

Zgodnie z założeniami resortu edukacji (w Finlandii nie istnieje ministerstwo kultury) nowopowstający Dom Muzyki ma być "narodowo i międzynarodowo ważnym centrum muzycznym, którego działalność zwiększy znaczenie muzyki w życiu społeczeństwa i umocni wielkie fińskie umiejętności [muzyczne] oraz tożsamość narodową". W 2000 roku w Lahti (ok. 100 tys. mieszkańców) oddano do użytku Sibeliustalo [Dom Sibeliusa], wielkie centrum kongresowo-koncertowe z idealną akustycznie salą na 1250 miejsc. I wiem też, że niewiele konkretnego, przynajmniej w Internecie, słychać  o postępach budowy Centrum Chopinowskiego w Warszawie; nie wróży to nic dobrego, jak sądzę, postępom we wzmacnianiu tożsamości i dumy narodowej polskich muzyków. Podobnie nie służy wzrostowi naszego dobrego samopoczucia brak spektakularnych polskich sukcesów muzycznych na arenie międzynarodowej. Dzieje się tu dokładnie tak samo jak w polskim sporcie: pojawiają się nieliczne gwiazdy (Małysz, Blechacz), a poza tym jesteśmy skazani na stałe poczucie niedosytu. Zdolnej, ambitnej i pracowitej młodzieży mamy mnóstwo, mam jednak wrażenie, że od lat funkcjonujący w Polsce system edukacji muzycznej (i sportowej) stał się z wielu przyczyn małosprawny i chyba czas na jego poważniejszą korektę.

 

Niesprawiedliwe by było nie wspomnieć w tym miejscu o dwu "jaskółkach", które być może są zapowiedzią jakiejś doprawdy cieplejszej i bardziej naszym sercom miłej wiosny: myślę o wielkim sukcesie polskich skrzypków, a dokładniej mówiąc – polskich skrzypaczek w ostatnim, XIII Konkursie im. Wieniawskiego oraz o oddaniu do użytku jednej z najnowocześniejszych w świecie, Łódzkiej Filharmonii im. Artura Rubinsteina. To bardzo cieszy, ale do zrobienia pozostaje i tak wiele, choć może mniej niż w krajach, których Obywatelom się wydaje, że u NICH "wszystko gra" – i do tego IDEALNIE...?

Decyzje należą do Władz, to jasne. Diagnoza sytuacji jednak po części należy do nas wszystkich. W mojej ocenie w naszym polskim modelu kształcenia muzycznego, przy jego bardzo wielu niekłamanych osiągnięciach i plusach, jak choćby awans zawodowy nauczycieli, opieka metodyczna, powszechność kursów, przesłuchań i konkursów, które są stale aktywnymi forami wymiany myśli i poglądów –  w porównaniu z systemem idealnym istnieje wiele mankamentów zapisanych nie tylko w tradycji, ale i na urzędowym papierze. Do najbardziej szkodliwych zaliczyłbym to, że od przeciętnie zdolnych wymaga się u nas rzeczy dla nich nieosiągalnych, a na każdego ucznia patrzy jak na potencjalnego laureata – zaś wyjątkowo uzdolnionym, mimo wielu prób pomocy, jednak chyba nie daje wystarczająco dobrych szans rozwoju. Zbyt przesadnie śrubuje się poziom, a zapomina o właściwym powołaniu muzyki. Jej uprawianie powinno dać możliwie licznej grupie obywateli  kwantum radości wynikającej z czynnego uczestnictwa w jej tworzeniu – każdemu wedle woli i możliwości, jak w sporcie amatorskim: nie jeżdżę wyczynowo na nartach, ale cieszę się będąc na pełnym słońca ośnieżonym stoku...!

Zastanówmy się czy potrzeba nam kilkudziesięciu uczestników Konkursu Chopinowskiego i czy w niezdrowej trosce o wyczyn doprawdy musimy obarczać nauczycieli obowiązkami ponad miarę? Doprawdy: geniusz – jeśli ma się narodzić, to i tak się narodzi, nawet bez pomocy Państwa (Chopin, Lipiński, Wieniawski, Szymanowski). Zaś szukającą zwykłych ludzkich radości resztę w imię czego mamy tak bardzo hanonicznie dręczyć? Choćby taki banalny przykład: w XXI wieku, mimo głębokich przemian, jakie w ostatnich kilkunastu latach dokonały się w naszej Ojczyźnie, w szkołach muzycznych nadal obowiązuje krój dzienników rodem z epoki "Zmór" lub nawet "Syzyfowych prac"; dlaczego tak i jak długo jeszcze? Wszyscy szukajmy rozwiązań dla tu postawionych oraz wielu innych problemów, o których można i należy otwarcie dyskutować. A na koniec – życzmy sobie nawzajem Szczęścia i Pomyślności w nowym roku szkolnym i akademickim oraz w sezonie koncertowym 2006/2007!

"Pracujcie, cudów nie ma!" – powiedział Ks. Jan Piwowarczyk; to dyrektywa nie mniej ważna od tej, którą Wegelius zostawił Finom; można ją zobaczyć wypisaną na kawałku arkusza papieru wywieszonego na ścianie jednego z pomieszczeń w Muzeum Gałczyńskiego w Praniu. Trudno o lepszą receptę na udane życie.

No cóż – czekam na Twój głos...! I serdecznie pozdrawiam – S.K.

 

Aktualizacja: 2006-11-15