Pytanie: jak korzystać z CIĘŻARU ręki w grze?

Znów otrzymałem bardzo ciekawy list - i to z wyjątkowo konkretnie postawionym problemem. Oto fragmenty naszej korespondencji ze Studentką. Kasia pisze:

Witam !

Przypadkowo trafiłam na Pana stronę. Jej tematyka jest mi bardzo bliska. Jednakże nasuwa mi się na myśl kilka zagdanień, za zinterpretowanie których byłabym bardzo wdzięczna.

Mianowicie: nigdy nie byłam zwolenniczką siłowej itp gry. Dlatego zawsze chętnie korzystam z naturalnej siły, jaka działa ze strony Ziemi na rękę. Jednakże wynika stąd pewien dyskomfort i konkretne pytanie do Pana. Czy ten cały ciężar ręki ma byc stale utrzymywany przez palce?

Odpowiedź tym razem postanowiłem dzielić na cząstki i wplatać między wiersze tekstu Autorki listu. Jak się domyślicie - szybko przeszliśmy na styl skandynawski i zaczęli zwracać do siebie bardziej po ludzku a mniej po "pańsku".

OK. Oto pierwszy fragment moich komentarzy: postawiłaś bardzo ważne pytanie!

Gra na fortepianie także w jej aspektach fizycznych dość poważnie różni się od każdej innej czynności, jaką tylko możemy sobie wyobrazić. Zacznę od przywołania pewnego obrazu, w którym metodycy często porównują funkcję palców do CHODZENIA (po dnie klawiatury). Porównanie to, niestety, prowadzi do dalekich od praktyczności i sensu wniosków. Bo?

Bo jeśli przyrównamy palce pianisty do nóg, a całą rękę - niby - do ciała, to pomyślmy także o PROPORCJACH: palce (tu: niby "nogi"...) mają po kilka centymetrów długości (mój trzeci w prawej ręce ma ok. 10 cm, a dłonie posiadam raczej spore, wzrostu mam 184 cm), a moja cała ręka jest długa na  KILKADZIESIĄT centymetrów, dokładnie - 83! Proporcja masy całej ręki w stosunku do masy palców wygląda jeszcze dziwniej! Palce waża dekagramy, a każda ręka – kilogramy! Gdyby istotnie palce miały spełniać w grze identyczną rolę jak nogi w chodzeniu, znaczyłoby to, że ich obciążenie byłoby – owszem - porównywalne z obciążeniem nóg, ale w sytuacji nałożenia na nasze plecy jakiegoś ogromnego balastu. Dlatego porównywanie funkcji palców w grze z funkcją nóg przy chodzeniu, niestety, nie ma sensu – bo nie tłumaczy tego, o co rzeczywiście "chodzi" w relacjach między palcami a klawiaturą. Zapomnijmy więc o "chodzeniu" po dnie klawiatury w sensie dosłownym bo oznaczałoby to stałe PRZECIĄŻANIE palców całą wagą ręki. Spróbujmy jednak wyjaśnić tę kwestię do końca! Powrócimy do niej za chwilę.

Chciałabym być dobrze zrozumiana, może postaram się trochę jaśniej: no więc, siedzę przy fortepianie i trzymam swobodnie (w pełnym znaczeniu tego słowa) opuszczone w dół ręce. W tej chwili nie pracują żadne mięśnie, ręce swobodnie zwisają, czuję błogi luz.

Bardzo miły stan i warto do niego często wracać - "błogi luz"...! To mi się podoba! Tylko, że w stanie tak błogiego luzu można jedynie BYĆ, natomiast z ROBIENIEM czegokolwiek mogą być problemy; nawet ołówek wypadłby z tak luźnej ręki...

Teraz podnoszę ręce z zamiarem grania (a konkretnie może nie całe ręce tylko ich część - od łokcia do palców), ale jeszcze nie dotykam klawiatury tylko trzymam palce gotowe do grania ok. 1 cm nad klawiaturą. W tej chwili muszą pracować jakieś mięśnie, no bo przecież tę końcową część ręki (od łokcia do końca palców) musi w powietrzu "coś" trzymać.

Tak właśnie jest i nie ma w tym nic złego - sytuacja jest jak najbardziej normalna. "Jakieś mięśnie" pracują zawsze - nawet gdy leżymy na sofie i oglądamy telewizję. Taka sytuacja jednak trwa tylko chwilę, bo w momencie rozpoczęcia gry palce zaczynają WSPÓŁPRACOWAĆ z klawiaturą i dostają od niej wcale niemałe wsparcie, które nieumiejętni [metodycy...?] nazywają "oporem klawiatury, z którym MUSI SIĘ WALCZYĆ" i w związku z tym ich filozofia gry sprowadza się do filozofii walki z fortepianem oraz rzekomą słabością palców. W imię czego...?

Po raz kolejny nasuwa się uwaga związana z porównaniem "chodzenia po dnie klawiatury" do chodzenia w ogóle: mamy tu przecież różnicę CELU. Chodzenie służy przemieszczeniu naszej osoby w czasoprzestrzeni (jestem pod wrażeniem niedawno zakończonej lektury A Brief History of Time) i chodząc myślimy TYLKO o tym; w chodzie też bynajmniej nie rozluźniamy całego ciała, tylko - w zależności od tempa chodu (czasem jest to nawet szybki bieg) - "organizujemy" je mniej lub bardziej napinając poszczególne mięśnie i ich grupy w zależności od sytuacji. Musimy sobie jedno uświadomić: "pełny luz" UNIEMOŻLIWIA jakiekolwiek działanie. Dlatego popieramy "błogi luz", ale tylko w określonych sytuacjach...! I powracamy do treści listu.

OK. Teraz dotykam palcami klawiatury i właśnie to jest sedno sprawy: co się dzieje z pracą tych mięśni, które przed momentem utrzymywały moją rękę. Czy w momencie już samej gry ich rolę przejmują palce, czy jakaś jej [ręki] część, a reszta zostaje nadal luźna?

Powtórzmy jeszcze raz: "pełny luz" UNIEMOŻLIWIA jakiekolwiek działanie. Zapomnijmy więc o nim i zgódźmy się, że aktywność, jakakolwiek aktywność wymaga TYLKO swobody, a to coś zupełnie innego od "pełnego luzu", do ktorego – z grubsza biorąc – sprowadza się idea tzw. techniki ciężarowej, przez wielu [metodyków...?] z zupełnie niewiadomych przyczyn zwana "metodą naukową". Problem zaś tkwi w tym, by każda część ręki została miło - czyli ODPOWIEDNIO do przyrodzonych jej właściwości i możliwości - ZATRUDNIONA w grze. Podejrzewam, że Twój problem, podobnie jak problem wielu, wielu, wielu polega między innymi na tym, że chciałabyś osiągnąć wspomniany przez Ciebie "błogi luz" w trakcie gry, która przecież ma i MOŻE być "miłą pracą"! Chłopakowi goniącemu godzinami za piłką po boisku, o ile nie jest chory lub ułomny, nawet do głowy nie przyjdzie by zastanawiać się nad "luzem w nogach"; jego nogi są przecież "do latania", a nie do czego innego, a z "lataniem" musi się przecież wiązać jakiś wysiłek. Tak samo brydżysta nie myśli o sposobie trzymania kart, tylko zastanawia się nad rozgrywką i tylko bardzo rzadko (nad ranem...?) karty wypadają mu z dłoni. Jedźmy dalej! Nie trzeba zaprzątać sobie głowy nieistotnymi drobiazgami i nie rozważać: a co też robi prostownik 3 palca lewej ręki w chwili gdy podbicie stopy prawej nogi naciska prawy pedał pod kątem 18°? To są rzeczy nie tylko zbędne, ale wręcz szkodliwe – one blokują szansę realizacji każdego zadania. Z tak analitycznie do sprawy nastawionym pianistą musi się zdarzyć dokładnie to samo, co zdarzyło się ze stonogą, którą ktoś zapytał, "a co czyni Pani 39:ta noga z prawej strony w chwili gdy podnosi Pani 18:stą z lewej?". Stonoga zatrzymała się i zaczęła myśleć... I wiesz co? Ona NADAL tak stoi i myśli.

Próbowałam różnie - gdy cały ciężar utrzymują palce: wtedy nie mają one pełnej swobody poruszania; gdy odciążam palce - dźwięk jest, no... tu brak mi słów (ubogość języka), ale powiedzmy - niepełny.

Dzieje się tak dlatego, że - podobnie jak wielu, wielu, wielu – chyba jednak nie dostrzegasz faktycznie wielkiego, doprawdy radykalnie wielkiego UZALEŻNIENIA jakości manualnych aspektów gry na fortepianie (wygody, właśnie wygody) od aspektów wirtualnych gry, czyli - aktywności słuchowej, żywości intelektualnej i emocjonalnej grającego. Pomyślmy znów na chwilę o chodzeniu, a nawet o bieganiu – chodzimy i biegamy bynajmniej NIE MYŚLĄC o funkcjonowaniu nóg; nie analizujemy - co czyni łydka gdy porusza się udo i nie wbijamy pięt w asfalt, tylko niejako odruchowo i BEZWZGLĘDNIE harmonijnie wykorzystujemy wszystkie możliwe członki naszego ciała w realizacji jakiegoś określonego celu, o którym wiemy NIEMAL wszystko. Cel MUSI być jasny: dotlenić się, rozruszać, zdążyć na pociąg czy na randkę (nawet "w ciemno"...).

HARMONIJNOŚĆ ruchu jest bardzo ważna – a konkretnie chodzi o to, by rozmaicie kierowane strumienie energii wewnątrz całego ludzkiego mind & body, czyli jedyne COŚ, co może idealnie zorganizować funkcje tej psychofizycznej całości  nawzajem sobie nie przeszkadzały. Nauczanie, zwłaszcza gdy jest tylko powierzchownie profesjonalne, dezintegruje tę harmonię, bo nakazuje interesować się oderwanymi, na ogół daleko zewnętrznymi elementami problemu, co w efekcie doprowadza nawet bardzo zdolne osoby do odczucia "pewnego dyskomfortu". Przestaje być wiadomo "o co chodzi", a nie wiadomo - na co jeszcze z OSOBNA trzeba by zwrócić uwagę by odnaleźć najwyraźniej gdzieś po drodze zagubioną wewnętrzną integrację.

Nie denerewuj się - wszystko się wyjaśni i uporządkuje szybciej i łatwiej niż sobie wyobrażasz...

O czymś jednak trzeba zapomnieć, a o czymś innym zacząć myśleć inaczej...

Zapomnijmy więc o "luzie" i o całkowitym PODDANIU się skądinąd zbawiennemu dla pianistów działaniu grawitacji. Jak mówi Olga Łazarska - ciężarem trzeba GOSPODAROWAĆ i wobec tego: trzeba wiedzieć, że pełne uwolnienie ciężaru ręki (pełny luz) powoduje tylko pełne przygniecenie palców i tym samym uniemożliwienie im swobodnego poruszania się w (tak - "W") klawiaturze; to tak jakby biegać z 30 kg balastem na plecach. Palce i w ogóle cała dłoń - operując kategoriami medycznymi - muszą być ODBARCZONE; inaczej mówiąc - trzeba umieć DOZOWAĆ nakładany na ich barki ciężar zmagazynowany w górnych częściach ręki oraz w tułowiu (ramiona, łopatki, plecy). Gdy zwrócisz na to uwagę, odciążysz palce i UWOLNISZ przegub od nadmiaru napięć - dyskomfort zacznie znikać. Tym szybciej zniknie im szybciej zdobędziesz umiejętność korzystania TAKŻE z ciężaru samych PALCÓW (bonus 1) - i jeszcze przyspieszy to znikanie, gdy nauczysz się korzystać z ich energii, czego bynajmniej nie należy utożsamiać z "biciem i waleniem w" klawiaturę oraz "bębnieniem po" niej.

Jak podobno powiedział Georg Szell (cytuję za Jerzym Waldorffem; z "Sekretów Polihymnii"), dla prawdziwego muzyka nie istnieje "cała nuta" - tylko szesnaście szesnastek ze sobą połączonych. Podobnie dla nas nie może istnieć tylko jakiś globalnie rozumiany "ciężar ręki". My powinniśmy wiedzieć, że to SUMA ciężarów poszczególnych elementów składowych ręki i korpusu oraz umieć korzystać nie tylko z tej "globalnie rozumianej całości", ale z jej poszczególnych elementów i struktur oddzielnie, w zależności od wymogów stale przecież PŁYNNEJ i ZMIENNEJ sytuacji.

Piszesz, że po "odciążeniu palców" dźwięk staje się w Twoim graniu "niepełny". Oznacza to, że brak Ci umiejętności - właśnie - HARMONIJNEGO wykorzystywania elementów składowych ciężaru ręki (dajesz albo WSZYSTKO albo NIC), a dodatkowo - masz kłopoty z organizowaniem współpracy między ciężarem a energią. A gdybyś tak zapomniała o analizie tego, co fizycznie dzieje się w Twoich palcach, dłoniach i innych częściach ręki i po prostu skupiła na tym, by uzyskać taki rodzaj brzmienia, o jaki Ci właśnie chodzi – pełny, krągły, śpiewny, a nie za gruby, kanciasty, GŁOŚNY itd...? Albo wyraziście cichy, znaczący, wyrecytowany – a nie jałowy, bezbarwny, monotonny, etc. Trzeba po prostu "znaleźć swoją Strefę i nie wychodzić z niej nigdy" – wówczas wszystkie energie się pięknie bilansują i wewnętrzna harmonia wraca.

Co się tyczy Twego grania, to wiesz - przyczyn aktualnego stanu rzeczy jest w każdej sytuacji, choćby małokryzysowej, zawsze wiele i trudno postawić jakąkolwiek diagnozę BEZ zobaczenia Twojej sympatycznej Osoby przy fortepianie!

Ale...

Na razie idziemy dalej. 

Tyle zagadnienia pierwszego. Drugie:

Przywołuje Pan nazwisko Pani Marii Niemiry - czy zna Pan jej Metodę albo chociaż książkę? Pani Prof. Niemira promuje "gimnastykę" palców i całkowity "luz fizyczny" w grze na fortepianie. To chyba dobrze? Przecież palce, by grać, potrzebują sprawności - to chyba niezaprzeczalny fakt! Wszelkie ćwiczenia mające na celu ich usprawnienie to w moim przekonaniu coś pozytywnego!

Jako fakt potwierdzający - moim zdaniem - słuszność metody Prof. Niemiry dodam, iż Pan Krystian Zimermann (gdzieś to wyczytałam) zaleca, by właśnie to palce, a w szczególności ich ostatni człon, paznokciowy (nazwał to Pan "słynnymi czubkami") grały, a nadgarstek zachowywał całkowity spokój (przykład ze szklanką mleka na nadgarstku).

Widzisz, Kasiu: znam nie tylko książkę Prof. Niemiry, ale także od kilkorga moich Koleżanek i Kolegów, którzy uczestniczyli w Jej kursach, seminariach i wykładach wiem, że jest ona pełnym temperamentu, zaangażowanym pedagogiem, uroczym człowiekiem przez Wielkie "C" i tak dalej i tak dalej. Nie wiem, czy sama znasz Metodę Prof. Niemiry z bezpośrednich kontaktów czy tylko z lektury, jednak muszę powiedzieć, że z kilku powodów uważam Jej poglądy pedagogiczne za nie całkiem zgodne z tzw. obiektywnymi faktami. Sądzę, że budując swój system oparła się Ona na błędnych przesłankach. Sprawę "całkowitego luzu fizycznego" już tu naświetliłem. Pomysł wprowadzenia dodatkowej "gimnastyki palców" w wersji proponowanej przez Prof. Niemirę zakłada wykonywanie ćwiczeń - w moim przekonaniu - rozwijających sprawności nie mające w gruncie rzeczy żadnego PRAKTYCZNEGO zastosowania w grze na fortepianie. Chopin nazywał to "akrobatyką", która niewątpliwie jest jakąś sztuką, ale w przypadku pianistów jest to tylko jakaś quasi-sztuka, coś – co służy jedynie samej sobie. Nawiasem mówiąc podejrzewam, że i Ty sama ćwiczyłaś te "pstrykania" i inne im podobne rzeczy; skutek tych i podobnych do nich ćwiczeń jest stale taki sam: to prędzej czy później pojawiające się uczucie "dyskomfortu" i niemożność znalezienia pełnej wygody w grze (bo ani "luz", ani tzw. "SIŁA PALCÓW"– jak się okazuje – bynajmniej nie wystarczają do osiągnięcia SWOBODY!).

Nie dziw się więc mojemu nieco sarkastycznemu podejściu do "słynnych czubków" - oczywiście chodzi o "czubki palców"; to pojęcie stał się dla mnie symbolem niemal pianistycznego fetyszyzmu; mówi się o "aktywności czubków" tak, jakby to było remedium usuwające wszystkie możliwe pianistyczne braki i problemy. Fani "czubków"  zapominają jednak o tym, że aktywność ostatnich członów palca po prostu NALEŻY do natury rzeczy - spójrz tylko na Przykład Nr 1 w pewnym moim, powiedziałbym - nieomal kanonicznym tekście (krzywa aktywności poszczególnych części ręki w czasie gry)! Oczywiście - Krystian Zimermann ma 105 i więcej procent RACJI: rozważając jednak rady, które daje TAKI MISTRZ, trzeba brać pod uwagę kilka dodatkowych aspektów zagadnienia: PONAD rzeczywiście świetnie działającymi czubkami palców Krystiana Zimermanna znajduje się JEGO równie genialnie działający słuch, JEGO emocjonalność i intelekt, JEGO wiedza, JEGO wyobraźnia, JEGO doświadczenie muzyczne i w ogóle artystyczne oraz życiowe i te wszystkie dopiero razem JEGO cechy włącznie z aktywnymi czubkami palców składają się na całość powszechnie podziwianego Artysty! Zastanówmy się – co wart bylby pianista posiadające równie sprawne "czubki" jak Krystian Zimermann, ale pozbawiony wszystkich innych Jego talentów i umiejętności oraz wiedzy...?! Czas uświadomić sobie kompletny absurd budowania "Metody" na "czubkach" – to pomysł godny komedii Mrożka albo Gombrowicza, ale POZA TEATREM - to bida...! "Nie samymi czubkami człowiek żyje, a Zimermann gra"...! Ale tego jakoś nikt nie ma ODWAGI zauważyć i stąd się chyba bierze fakt tak niskich notowań metodyki fortepianowej w ogóle. Przykładu ze szklanką mleka ustawioną na nadgarstku nie ośmielam się komentować, bo podejrzewam tu jakąś fatalną pomyłkę drukarza, który szklankę i to bynajmniej NIE mleka nie tyle postawił na nadgarstku, co wlał do swego mocno wysuszonego w poniedziałek gardła...

W "międzyczasie" wstępnie odpowiedziałem na mail Kasi...

Witam! Dziekuję za błyskawiczną odpowiedź! Broniąc "szklanki mleka" uściślę, że nie chodziło o wprowadzenie nadgarstka [domyślam się, że chodzi o to, co inni nazywają dłonią - S.K.] w skamienialość, lecz o zachowanie pewnej wstrzemięźliwości w jego ruchach kosztem pracy palców, lecz przy zachowaniu pelnej swobody. Co do Autorytetów, to zgadzam sie z Panem, lecz cóż byłyby warte Nasze argumenty bez oparcia w pomnikowych postaciach? Pan powołuje się na Chopina, a więc również na Autorytet...

No, to trochę sie usprawiedliwiłam. Z drugiej strony cytowanie Autorytetów bez oparcia w naszych własnych doświadczeniach byłoby czystą teoretyzacją.

Pytałem, co Kasia aktualnie studiuje...

Tak, studiuję na Uniwersytecie Gdańskim (właśnie uczę się do jutrzejszego kolokwium). A muzyka... - to dla niej robię wszystko. Niestety, nie mam szans na wygospodarowanie więcej niż 4 godziny dziennie na pracę nad techniką i interpretacją, a nie chcę w chwili obecnej studiować wyłącznie muzyki i dlatego nawet nie zdawałam na Akademię. Myślę, że bardzo trudno jest być dobrym muzykiem ucząc się tylko muzyki. Sama natura dźwięku jest bardzo odkrywcza, nowatorska [...???] (szczególnie właśnie u Chopina), więc jak można dobrze oddać te kwestie nie poznając, nie odkrywając innych światów nie związanych z muzyką pozornie, a jednak dających się z jej pomocą fenomenalnie przedstawić? Zresztą kwestia akustyki: jak to się dzieje, że za pomocą ucha otrzymujemy takie niesamowite doznania, co jest tu nośnikiem muzycznej materii? A możliwości brzmieniowe instrumentów: dlaczego jedne brzmią tak, a inne inaczej? Jakie materiały na to wpływają? To wszystko pytania, na które znalezienie odpowiedzi przynajmniej po części chyba pozwolą mi moje studia. Na razie jestem raczej na początku drogi. A studia pianistyczne po dyplomie szkoly II st. kontynuuję prywatnie, bo rozpoczęcie drugich studiów dziennych nie ma teraz sensu.

W moich pierwszych mailach pytałem skąd takie zainteresowanie Autorki akurat kwestią sposobu korzystania z ciężaru ręki...

No, więc wyartukułowałam kwestię ciężaru ręki z racji, iż trafiłam na Twoją stronę, na której szeroko poruszasz temat energii i gospodarowania nią. A ze względu na to, że mało osób roztrząsa te aspekty, zwróciłam się do Ciebie z prośbą o wyrażenie opinii na ten konkretny temat. Nie jest to jednak problem, który spędza mi sen z powiek czy uniemożliwia grę; zwyczajnie staram się szukać możliwie największego komfortu fizycznego w grze i od pewnego czasu zaczęłem się zastanawiać właśnie nad tym CO się dzieje "z tym ciężarem" (o którym pisałam w poprzednim liście). Mam nadzieję, że oboje mówimy o tym samym, choć czuję, że wchodząc w te niuanse - kto wie - czy nie dzielimy przysłowiowego anielskiego włosa na czworo?

Pisząc w poprzednim liście o różnych próbach - gdy cały ciężar utrzymują palce, lub przejmuje go ręka, miałam na myśli dyskretne różnice w barwie i wyczuwaniu dna klawisza. Nie pisałam o tym jako o zjawisku uniemożliwijącym mi dalszą pracę. Aczkolwiek mimo wszystko chcę poznać Twoją opinię na ten temat, bo sądząc po artukułach na Twojej stronie www temat jest Ci bliski.

No, bardzo dobrze się stało! Dzięki Ci, Kasiu, serdeczne za kompetencję i odwagę! Problem SPOSOBU korzystania z ciężaru ręki i PALCÓW obrósł tak wieloma przesądami, że doprawdy warto się nim jak najdokładniej zająć! Mamy w tle sprawy zarówno na swój sposób rewolucyjne poglądy Rudolfa Breithaupta jak wiarę w jedynie słuszne rozwiązania siłowe, jak - oczywiście - linię wiodącą od Bacha przez Chopina i Debussy'ego, do Godowskiego, Hofmanna (ZOBACZCIE go koniecznie na DVD, a wiele kwestii techniczno-pianistycznych się Wam definitywnie wyjaśni!) i Neuhausa.

Odnośnie udostępnienia naszej korespondencji: jestem jak najbardziej "za"! Super będzie jak ktoś będzie mógł z tego skorzystać. Prosiłabym jednak o zachowanie dyskrecji w odniesieniu do wszelakich nazwisk przewijających się w naszych listach.

Zgadzam się na te warunki - Twoja Osoba jest na tej stronie wystarczająco niewidoczna, natomiast co do takich nazwisk jak Prof. Niemira czy Krystian Zimermann to nie widzę powodu ukrywania ich pod jakimikolwiek abażurami ("światła nie chować pod korcem!"). Jeśli ktoś publikuje książkę i promuje swoje pomysły na wielu kursach i seminariach, staje się nie tylko Osobą Publiczną, ale także wystawia się na krytykę, która przecież nie czyni NIKOMU krzywdy! Sam bym się bardzo cieszył, gdyby moje poglądy spotkały się z publiczną krytyką - miałbym szansę się na przykład bronić...

Postać Krystiana Zimermanna też raczej do nieznanych nie należy, a jeśli jeszcze i w dodatku mamy okazję publicznie się z Jego poglądami zgodzić, to cóż w tym złego?

A, na marginesie - udało mi się dostać album, na który długo polowałam (beznadziejne slowo, ale nie znajduję innego) "Les Introuvables / Geroges Cziffra" - na 8 CD gra György Cziffra; jest fenomenalny - wraz z Horowitzem stoją u mnie najwyżej.

Pozdrawiam serdecznie! - Kasia

Podziwiam Cziffrę, ale wolę Horowitza, którego wykonania Scen dziecięcych Schumanna i L'isle joyeuse Debussy'ego są dla mnie wzorem najczystszej poezji możliwej do osiągnięcia na naszym instrumencie (podobnie - Andaluza Granadosa przez Benedettiego i jeszcze doprawdy niewiele wykonań - no, z pewnością Koncert f moll Chopina przez Artura Rubinsteina). A czy słyszałaś Kreisleriana w nagraniu Józefa Hofmanna albo Wanderer Phantasie w nagraniu Lang Langa z Carnegie Hall (2004)?

Wiesz, przykład Hofmanna, który ćwiczył bardzo mało - bo nie musiał więcej - najlepiej dowodzi  - co pianiście do grania jest naprawdę potrzebne i CO powinien on naprawdę ćwiczyć. Otóż dziesięcioletni Hofmann "położył na łopatki" krytykę amerykańską po swym debiucie na deskach Metropolitan Opera (tak, to było właśnie tam) i wszystkie dokumenty włącznie z jego własną książką dowodzą, że doprawdy ten - zdaniem Antona Rubinsteina - największy geniusz muzyczny [dokładniej: pianistyczny] jakiego wydała Ziemia, doprawdy w ogóle nie zajmował się problemem "siły i zręczności" swoich palców, tylko - podobnie jak Horowitz - ćwiczył się w stawianiu i rozwiązywaniu zupełnie innych problemów...

Podążajmy śladami Mistrzów!

Czekam na dalsze listy - Stefan

Aktualizacja: 2007-02-05