W czasie wakacji napisał do mnie Pan Adam Fulara - informatyk, a zarazem gitarzysta stosujący
niezwykle oryginalną technikę gry na tym instrumencie.
Oto moja odpowiedź na jedno z pytań
Pana Adama; ten tekst uważam za bardzo. w a ż n y .dla zrozumienia idei będącej
podstawą Metody Chopina/Neuhausa; pytanie było doprawdy ciekawe...
Poglądy innych Korespondentów są
osiągalne via ten link.
Witam serdecznie! Cieszę się
bardzo z Pana listu!
Pyta Pan, czy "chodzi o to, żeby jak
najlepiej poznać relację pomiędzy wyobrażeniem
dźwięku pojawiającym się w czasie rzeczywistym, a jego
właściwą fizyczną formą; poznanie tej relacji
umożliwia właściwą kontrolę nad
dźwiękiem."
Odpowiadam: owszem - TAK, ale NIE tylko...
Niestety, nie wystarczy tylko adekwatnie rozpoznać i ocenić
relację między JAKOŚCIĄ dźwięku
wyobrażonego, jaki pianista musi wykreować w - najogólniej
mówiąc - myśli, a JAKOŚCIĄ dźwięku
rzeczywiście uzyskanego na instrumencie. Musimy bowiem jeszcze, przy okazji,
wykształcić kilka innych bardzo ważnych Umiejętności.
Pierwsza z nich to:
1. Sztuka budowania Ideowo-Obrazowego tła muzyki; korzystanie z tej umiejętności musi być
nawykowe: w momencie siadania do instrumentu i zabierania się do pracy
pierwsza rzecz pojawiająca się na horyzoncie - to pytanie "o co mi tu
NAPRAWDĘ chodzi, co rzeczywiście chcę - PRZEZ TE DŹWIĘKI powiedzieć"?
Wedle mego pojęcia, podobnie jak szykując się do
"zabrania głosu" w jakiejś sprawie, trzeba dokładnie
uświadomić sobie - O CZYM chcemy mówić, CO mamy ludziom do
zakomunikowania - tak przystępując do jakiegokolwiek utworu
powinniśmy najpierw poszukać w wyobraźni, a dokładniej
mówiac: przy jej użyciu wykreować NOWĄ WIZJĘ, obraz tego,
CO w aktualnie opracowywanej kompozycji jest dla nas najważniejsze. Innymi
słowy: powinniśmy możliwie wyraźnie uświadomić
sobie w jakiej to SPRAWIE mamy zamiar muzycznie się wyrazić?
Niekiedy, zwłaszcza w poczatkowej fazie pracy nad utworem, znajdowanie
odpowiedzi na takie i im podobne pytania nie powinno nastręczać
trudności: Sonata "Księżycowa" Beethovena, Etiuda
rewolucyjna Chopina, Wyspa radości Debussy'ego, Podszepty
diabelskie Prokofiewa itp. Te tytuły, nawet jeśli nie
pochodzą od kompozytorów, kierują naszą wyobraźnię na
tradycyjnie jasno określone tory. Natomiast problemy mogą się
pojawić gdy usiądziemy do Kunst der Fuge Bacha czy choćby
Sonat Haydna. Ale przecież i tu, nawet w tak pozornie abstrakcyjnej
muzyce, muszą znaleźć się odniesienia do myśli,
odczuć i uczuć ludzkich; żywi bowiem ludzie stworzyli te
dzieła, a nie maszyny do komponowania.
Pisze Pan: "Problem w tym jak u siebie
wzbudzić wyobraźnię na tyle, by kreowany obraz dźwięku
był ostry i na tyle wyraźny, żeby dało się
porównać to wyobrażenie z rzeczywistym dźwiękiem. Jakie,
choćby podstawowe ćwiczenia zaleca Pan uczniom zaczynającym
pracę z instrumentem, aby bez przeszkód mogli takim wyimaginowanym obrazem
dźwięku operować? ... Ostatnio próbuję ćwiczenia
polegającego na ciszy; w skupieniu siadam z instrumentem i 10 sekund
ciszy, potem zaczynam piano i stopniowo bawię się z
dynamiką. Próbuję w ten sposób obudzić w sobie
właściwą wrażliwość, nie dopuścić do
kłopotliwego zjawiska samogrających palców."
Znakomicie! Nic lepszego jak chwila ciszy i skupienia! Zdaniem Neuhausa
dźwięk najlepiej "widać" właśnie na tle
ciszy; bardzo to poetyckie i bardzo to do mnie przemawia, bo
rozpraszający uwagę jakikolwiek hałas - dla dźwięku
mającego ambicję bycia pięknym i przekazywania piękna -
jest jak śmietnisko dla diamentu, który TEŻ na takim tle byłby nie
do zauważenia...
Co zaś do "obrazu dźwięku", to ( i nie tylko w początkowym
okresie kształcenia) najbardziej skuteczne wydaje mi się poszukiwanie
brzmienia o pożądanej charkterystyce przy pomocy wyobrażeń
związanych z jakimś wyraziście zarysowanym uczuciem-nastrojem (zachwyt, żal, radość, podziw, gniew, zdziwienie, zazdrość,
wspołczucie itd.), przedmiotem (kotek, piesek, kwiatek, lalka), sytuacją (zabawa,
burza, pogoda, aktywność, senność) lub czynnością (bieg, pływanie, maszerowanie). Znakomicie też sprawdza
się, także na ponadpodstawowym poziomie, typologia Kabalewskiego,
który jest zdania, że w zasadzie - większość utworów z
dziecięco-młodzieżowego repertuaru da się
przyporządkować do jednego z takich gatunków jak - marsz, taniec
lub piosenka. Ten króciutki, ale jakże mądry katalog
można uzupełnić łącząc jego kategorie - na
przykład - marszowa piosenka lub piosenka taneczna, dodatkowo wypada
też uzwzględnić jeszcze charakterystykę związaną
z trybem dur i moll i wydzielić pod-kategorie wesołych
i smutnych wraz z uzupełniającymi je pod-grupami charakterów mocnych,
zdecydowanych (durus) i łagodnych, delikatnych (mollis).
Dobrze sprawdzają się próby interpretowania nawet
pojedyńczych dźwięków w zdecydowanie różny sposob -
groźnie i miło, przyjacielsko i z gorzkim wyrzutem, radośnie lub
smutnie. Wszystko co służy psychicznej aktywizacji - jest dobre.
Niczego jednak nie powinniśmy realizować formalnie, udając - bo
cała GRA natychmiast przestanie być ciekawa! Całe działanie
pedagogiczne musimy budować na zasadzie rzetelnego partnerstwa: ma to
być wspólne, nieustajace i nieustająco śmiałe odkrywanie
wewnętrznej dramaturgii utworu [zasady, wedle której ten czy inny utwór
się rozwija], choćby to były pierwsze pozycje z Klechniowskiej
czy Markiewiczówny. Nauczyciel powinien zapomnieć o swoim
"autorytecie" i zacząć na serio wspólnie z uczniem
szukać rozwiązań nowych i zarazem cennych,
eksperymentując z utworem tak jak czyni to reżyser teatralny, operowy
czy filmowy, eksperymentując z tekstem, choćby to była
najświętsza klasyka...
Dźwięk muzyczny, poza wszystkim, nigdy nie może być
jakoś tylko abstrakcyjnie "piękny"; to bzdura! Dźwiek
jest bowiem JEDYNIE opakowaniem (nośnikiem) określonej zawartości
i choć przecież domagamy się TAKŻE opakowań
najwyższej jakości, to przede wszystkim liczy się KLASA, gatunek
i charakter duchowo-emocjonalnej treści, jaką w imieniu autora
muzyki przekazujemy słuchaczom, a w ich liczbie - także i sobie; to
jasne, że to - co nazywam treścią utworu - to nie jest
nic OBIEKTYWNEGO, to tylko nasze subiektywne wyobrażenia, wedle
których będzie rozwijać się nasze granie. Za sprawą rezonansu
emocjonalnego - chcemy tego czy nie - to
wszystko co wyobrażamy sobie o wykonywanym utworze zostanie ze 100%
dokładnością zawarte w dźwiękach realizowanych przez
nas na miarę naszych umiejętności. Nawiasem mówiąc -
z całym szacunkiem dla zapisanego tekstu - nie widzę potrzeby
przesadzania w kwestii tzw. odpowiedzialności wobec kompozytora, a w
każdym razie taka myśl nie może nam zaciskać gardła i
ograniczać horyzontów artystycznej odwagi; byłby to absurd do
kwadratu! Trzeba sobie jasno uświadomić, że obok rzeczy, co do
których dyskusji być nie może i które MOŻLIWE są do
zapisania, tekst każdego utworu daje wykonawcy doprawdy ogromny margines
wolności i swobody; inwencja interpretatora ma tu ogromne, często
niestety w ogóle nie wykorzystane pole do działania.
Na początku, w pierwszych miesiącach, a może i latach pracy
ową nolens volens przekazywaną treścią utworu
muszą być najprostsze obrazy i emocje; czas wysublimowania i
abstrakcji też nadejdzie, ale to musi nastąpić trochę
później, w miarę duchowego i artystycznego dojrzewania adepta
fortepianu, które - jak wiadomo - może nawet bardzo
przeciągnąć się w czasie.
Poza tym, pracując nad Pierwszą Umiejętnością,
musimy też myśleć i o drugiej, a jest nią...
2. Sztuka wiązania konkretnych emocji powodowanych przez kreowany Obraz - z konkretnymi jakościami brzmienia.
Bytową (filozof powiedziałby - ontologiczną)
podstawę zagadnienia stanowi świadomość znaczenia
CHARAKTERU każdego pojedyńczego dźwieku dla SENSOWNOSCI
WYRAZOWEJ motywów i fraz, a w końcowym efekcie - całej Formy. W
grę wchodzi tu już bardzo mocno SŁYSZENIE, rozumiane nie tylko
jako wsłuchiwanie się w już AKTUALNIE uzyskane brzmienie, ale -
i to przede wszystkim - jako wyprzedzające je WYOBRAŻANIE sobie
dopiero mającej nastąpić realizacji. Owo wyobrażanie
musi mieć w dodatku charakter DYNAMICZNY: dźwięk pomyślany
nie może mieć charakteru STATYCZNEGO PUNKTU, on ma być
ROZWIJAJĄCĄ SIĘ, żywo falującą linią!
Cechami brzmienia, na które musimy zwracać szczególną uwagę nie
mogą być wyłącznie jego siła i czystość
(odpowiedniość względem zapisanego tekstu), rytmiczność
i tym podobne elementy, ale również - i to szczególnie ważne -
koloryt emocjonalny. Ta ostatnia jakość ma bodajże kluczowe
znaczenie w procesie wewnętrznego INTONOWANIA wszystkiego co za
chwilę ma REALNIE pojawić się w dźwięku.
Musimy zdać sobie sprawę z bezsensowności wydobywania
dźwiękow, które by NIE WYRAŻAŁY NICZEGO. Muzyka pod tym względem
niczym nie różni się od innych sztuk - aby nie byla paplaniną
lub zgoła bełkotem, musi w sposób czytelny mówić o rzeczach
ważnych i pięknych, wzbudzajacych nasze zainteresowanie; i nic tu nie
może być UDAWANE! Pamiętajmy, że emocje są paliwem dla
motorów życia, i że z chwilą, w której ustaje nasz stosunek
emocjonalny do świata - zaczynamy duchowo umierać. Aby
złagodzić nieco te smutki opowiem anegdotę, która wyraźnie
odnosi się do omawianego tematu (przeczytałem ją przed laty
bodajże w "Sekretach Polihymnii" Jerzego Waldorffa):
Działo się, powiedzmy, w 1928 roku w Częstochowie, skąd
pochodził Bronisław Huberman, jeden z największych wirtuozów w historii
skrzypiec. Zapytano jego ojca, starego częstochowskiego krawca:
"Panie Huberman, a czemuż to Pański syn tak rzadko
występuje w kraju?" Odpowiedź brzmiała: "A -
proszę Szanownego Pana - PRZECIW KOMU on ma tu grać...!"
Nie ma rady! Miłość TEŻ może pociągać,
ale "przeciw komu" - to DOPIERO jest powód! To też jest, znaczy
- jakaś SZCZERA postawa emocjonalna i, konsekwentnie, autentyczny bodziec
do działania. Wyprane z obrazów i emocji, wolne i czyste
"plumplanie", odbywające się pod znakiem [wątpliwej
proweniencji] szacunku dla woli kompozytora, jest w sumie tyle warte co
przysłowiowe "przelewanie z pustego w próżne"; już
nawet plotki są lepsze, bo jak przysłowie powiada, można w nich
liczyć bodaj na "źdźbło PRAWDY", a to już
jest coś wartościowego. Niech nas nie zwodzi postawa
prześmiewców i ironistów, zresztą wielkich czasami ludzi (aktualnie
myślę o Strawińskim), którzy głosili tezę rzekomej
niemożliwości WYRAŻANIA czegokolwiek przez muzykę. To
czysta nieprawda, bo wystarczy porównać Marsz weselny czy Liebesträume
z Marszem żałobnym - by stwierdzić, że muzyka jednak
COŚ wyraża...! Szybko jesteśmy w domu, w którym na fontowej
ścianie możemy śmiało wypisać którąś z
chopinowskich definicji muzyki:
- "Wyrażanie naszych doznań poprzez dźwięki"
- "Wyrażanie myśli poprzez dźwięki"
- "Przejawianie naszego uczucia w dźwiękach"
Nikt nie może negować komukolwiek prawa do głoszenia innych
opinii i posiadania nawet diametralnie innych poglądów na tę
kwestię - jeśli jednak marzy się nam osiągnięcie
sukcesu pedagogicznego w pianistyce, nawet gdybyśmy pracowali TYLKO nad
swoją własną techniką gry - warto przynajmniej
zastanowić się nad wnioskami, jakie wypada wyciągnąć z
chopinowskich definicji (F. Chopin, Szkice do Metody gry fortepianowej,
UJ, Kraków 1995, s. 47). A wszystkie te, zdawać by się mogło,
rzeczy jakże odległe od naszych codziennych zmagań i trosk -
są bardzo, niezwykle ważne! One bowiem budują prawdziwie mocny i
zdrowy fundament naszego myślenia o problemie. Ponad trzydzieści lat
trwała moja droga do bezpiecznego chopinowskiego portu - dopiero po
przekroczeniu kilku smug cienia zrozumiałem podstawy, na których
można było zacząć rekonstruować całą brakującą
(nie opisaną przez Autora) budowlę Metody.
OK. Czas teraz na przejście do bardziej przyziemnych spraw, które
zresztą powinniśmy - ile tylko się da - zdecydowanie
ODPRZYZIEMNIĆ. Chodzi oczywiście o...
3. Sztukę RZECZYWISTEGO STEROWANIA funkcjonowaniem
palców i rąk przez słuch i wyobraźnię w grze - czyli o to,
co sprawiedliwie można nazwać artystycznie rzetelną techniką instrumentalną.
Nie można wymagać od maleństwa, które zaczyna dopiero
POZNAWAĆ znaczenie słów, by mówiło od razu pięknie
POSTAWIONYM głosem i z nienaganną dykcją. Tego niestety, na
ogół zresztą nie uświadamiając sobie zupełnie
absurdalności ZADAŃ stawianych sobie, a WYMOGÓW - uczniom,
podświadomie od Bogu-ducha-winnych pacholęć i
dziewczątek poruczonych ich opiece przez zastępy rodziców, wujów,
cioć i babć z dziadziami domaga się większość
nauczycieli fortepianu.
Podstawowym i najbardziej powszechnym błędem w naszej sztuce jest
niestety rozpoczynanie pracy od najczęściej czysto mechanicznie
rozumianego "USTAWIANIA APARATU GRY". Powtarzam bezustannie to samo:
nauki chodzenia nie powinno się zaczynać od ćwiczenia
"kroku defiladowego"! Zamiast najpierw zapoznać ucznia z
tysiącem i jedną ze spraw dotyczących sprawnego poruszania
się w świecie zjawisk SŁYSZANYCH i tworzonych w wyobraźni
słuchowej, w wyobraźni emocjonalnej i po prostu w wyobraźni - od
razu na początek ogranicza się sferę jego wyobrażeń o
muzyce do drugoplanowej w gruncie rzeczy kwestii związanych z MANUALNYMI
aspektami wydobywania dźwięku. Tylko najzdolniejsi wychodzą z
tej katorgi obronną ręką; niestety, większość -
przegrywa stawkę, zniechęca się wcześniej czy później
do takiego - już na starcie opartego na błędnych
przesłankach modelu pracy.
Musimy pamiętać, że dziecko NIE JEST W STANIE
nawiązać kontaktu z muzyką przez instrument jeśli nauka gry
będzie rozpoczynana od DEKONSTRUOWANIA nabytych przez nie nawyków
naturalnego posługiwania się palcami, dłonią i w ogóle -
rękami i zastępowania ich ruchami, których specyfika musi się
dziecku wydać czymś zdecydowanie obcym; to po pierwsze. Po drugie
zaś - powiedzmy szczerze - do efektywnego radzenia sobie z klawiaturą
TRADYCYJNIE stosowana technika się kompletnie nie nadaje, niestety. Z
rozpoczynającym naukę dorosłym trzeba postępować
identycznie: wchodzenie w problemy techniki instrumentalnej w KAŻDYM
PRZYPADKU musi być przeprowadzane w sposób niemal niedostrzegalny dla
ucznia. Zamiast drastycznie ingerować w jego, z konieczności
początkowo nieporadne ruchy, znacznie bardziej celowe byloby kierowanie
uwagi ucznia (a dlaczego nie - studenta...?) na wyraz muzyczny, uzyskiwany
CHOĆBY via zmianę dynamiki i koloru emocjonalnego POJEDYŃCZYCH DŹWIĘKÓW, dokonywaną
jakby przy okazji zabawy w swoisty teatr, w którym szukamy elementarnych form
WYPOWIADANIA SIĘ, wyrażania jakiegoś nastroju przez
dźwięk; stopniowo, etapami i powoli doprowadzimy przecież w ten
sposób postępując do osławionego NATURALNEGO ułożenia aparatu gry. Nastąpi to zresztą o wiele szybciej niż
byśmy się spodziewali, a w każdym razie nastąpi BEZ
jakichkolwiek negatywnych skutków ubocznych! Nic tak nie zraża i
zniechęca jak poczucie bezsensowności działania (SYZYF...); a CO
DZIECI rozumieją z UKŁADANIA RĄK - choćbyśmy nie wiem
jak podstępnie i mądrze usiłowali tłumaczyć im rzekomo
głęboki sens takiego działania...?
Droga do celu nie może być w przypadku kształcenia techniki
instrumentalnej drogą za bardzo wprost, bo jej rezultatem
będzie za każdym razem pewnie inny, stale jednak NIE-NATURALNY
rezultat końcowy.
Musimy być przygotowani także i na to, że niektórzy nasi
uczniowie (mniej zdolnych też musimy uczyć) NIGDY nie
zdobędą umiejętności grania w sposób nie tylko
skończenie piękny, szczególnie: od strony FIZYCZNEJ, ale w ogóle
żadny. Postępując TRADYCYJNIE zrażamy ich w ogóle do
wszystkiego, co ma związek z tzw. klasyką, zaś
postępując zgodnie z duchem i literą tradycji chopinowskiej
ukazujemy im przecież bodaj perspektywę jakiegoś rozwoju.
Ciekawe, że inne - pozaaparatowe braki - są JAKBY zrozumiałe
same przez się i wybaczane stosunkowo łatwo O ILE za ich
przyczynę uzna się nieprawidłowości w USTAWIENIU APARATU, a
nie brak słuchu, poczucia rytmu, martwotę wyobraźni, brak
umiejętności kojarzenia, niezdolność koordynacji ruchowej,
etc, etc.
Przyjrzyjmy się fizycznej stronie gry V. Horowitza! Widać jak na
dłoni, że ani nie zaokrąglał on palców, ani nie czynił
ze swymi rękami żadnych rzeczy ZALECANYCH przez wiele mądrych
podręczników, artykułów i książek. Ktoś by mógł
powiedzieć, że "co wolno wojewodzie..." albo, że
"jemu wolno, bo on Mistrz".
A może trzeba po prostu przyznać, że reguła jest
jednak inna, że dźwięk ma BRZMIEĆ i jego wydobycie ma
być łatwe i wygodne; OK - to od strony manualnej. Ale bardziej
ogólnie rzecz biorąc, chyba trzeba dodać, że gra przede
wszystkim MUSI COŚ WYRAZAĆ, musi zawierać jakieś
PRZESŁANIE, jakąś myśl i jakieś emocje - o ile nie
mamy prezentować światu mumii utworów?
Z improwizacją i IMPROWIZATORAMI sprawa ma się zupełnie
inaczej - nawet grając nieudolnie od strony technicznej - improwizator
jednak zawsze TWORZY i dlatego w tej grupie grających na fortepianie na
ogół nie spotyka się narzekań na RĘCE!!! O ile głowa
JEST w stanie coś pomyśleć - ręce są zdolne to
wykonać. Problem uprawiających nieszczęsną
"klasykę", jak się zdaje polega głównie na tym,
że ćwiczący "klasykę" najczęściej
wymagają od swoich rąk sprawnej realizacji NIEPOMYŚLANEGO...
Nie ma w tej sytuacji podstaw do zdziwienia: stres, kurcz, ból albo
bezwład (inna strona tego samego medalu) - muszą się w tej
sytuacji prędzej czy później pojawić; samymi chęciami
jednak grać się SPRAWNIE nie da!
Nad techniką trzeba pracować do końca artystycznie aktywnego
życia - technikę SIĘ ZDOBYWA i doskonali ZAWSZE. Mit, wedle
którego robi się ją raz na zawsze, a potem się ją po
prostu MA - jest tylko mitem; to kompletna iluzja.
TECHNIKA pianisty nie siedzi w jego rękach - podobnie jak technika
jazdy kierowcy rajdowego TEŻ nie siedzi w jego rękach, a w
wyobraźni i wyczuciu relacji między odległościami, szybkością,
przyczepnością opon do podłoża, świadomością
kątów na zakrętach, oceną widoczności itd. Ta technika
służy sprawie bezpiecznego (każdy chce żyć...)
przejechania określonej trasy w minimalnym czasie. Podobnie w
profesjonalnie RZETELNEJ pianistyce technika gry służy CELOWI, jaki
stawia sobie OKREŚLONY MUZYK i wypracowywana musi być w także
ćwiczeniu pełnowartościowej GRY, a nie tylko gdzieś obok i
potem tylko zastosowana do czegoś o czym w gruncie rzeczy tak
ćwiczący muzyk w ogóle nie ma POJĘCIA!
Dlatego - dziś widzę - śmiało można
powiedzieć iż to, że jedni ćwiczą siłę i
szybkość palców i czasem nawet (zresztą chyba bardzo rzadko, a
może nawet nigdy) TĘ WŁAŚNIE WARTOŚĆ
zdobywają, zaś inni chcą opanować w krótkim czasie jak
najwięcej materiału i też zdobywają to TYLKO to NAD CZYM w
gruncie rzeczy pracują, a jeszcze inni budują swą niby
technikę zwracając uwagę na jeszcze inne, a jeszcze inni na
jeszcze inne i inne aspekty i elementy problemu: że to wszystko są
jakieś formy KARY, którą te osoby muszą płacić za ich
własny, choć nie zawsze osobiście ZAWINIONY błąd...
Tylko niektórzy, jak wspomniany przed chwilą Horowitz i kilkoro
jeszcze innych (współcześnie - na przykład Michaił Pletniow i Antti Siirala), najwidoczniej z natury posiadając
głęboką POTRZEBĘ WYRAZU, budują swą
indywidualną technikę z uporem pracując nad nadawaniem
każdej frazie jakiegoś określonego SENSU i próbując łączyć
je w ewidentnie SENSOWNE, to znaczy POSIADAJĄCE OKREŚLONY WYRAZ coraz
większe całostki, z których w końcu wyrasta Forma.
Wbrew potocznemu mniemaniu ta ostatnia droga jest DOSTĘPNA DLA
KAŻDEGO, od prawie głuchych i zapóźnionych w umysłowym
rozwoju poczynajac. Zaręczam, że to prawda, a nie jakaś
konstrukcja teoretyczna wymagająca dopiero praktycznej weryfikacji. Taki
wniosek popieram DOŚWIADCZENIEM wynikającym z moich
ponadpiętnastoletnich praktycznych eksperymentów z Metodą,
realizowanych na głębokiej fińskiej prowincji gdzie uczy
się niemal każdego, kto TEGO CHCE. Moje obserwacje poparte są
też gruntownymi studiami nad systemami pedagogicznymi Chopina i Neuhausa i
wzbogacone doświadczeniami z okresu 19 lat pracy w Polsce; także na
studiach zaocznych WSP oraz w IKNiBO (vide: słowniki terminów
pedagogicznych...!).
W sumie to naprawdę od 1969 roku (wówczas skończyłem studia
w katowickiej PWSM) przez około 30 lat walczyłem z wiatrakami
zbudowanymi w moim myśleniu na bazie mojej własnej nieudolności
przez przez teorię i praktykę pedagogiki fortepianowej
poczętą głównie z myśli młodego Liszta,
a następnie rozdmuchaną przez autorów korzystających z
dzienników Pani Augusty de Boissier i rozprzestrzenioną w świecie na
podobieństwo komputerowych wirusów; podobnie jak to dzieje się z
wirusami, także w setkach tysięcy indywidualnych praktyk zbudowanych
na podstawach uwiarygodnionych przez opinie młodego Liszta istnieją
setki tysięcy odmian BŁĘDU. Skutki tylko są zawsze takie
same: coś tu jednak nie gra...
Dziwne tylko, że prawie nikt nie mówi o tym JAK pracował
dojrzały i stary, genialny wielki LISZT.
Czas kończyć: posuwałem się wprawdzie naprzód
niesamowicie powoli okrężnymi drogami, ale w końcu jestem z
osiągniętych wyników zadowolony - i to nawet bardzo...! Serdecznie jednak nie radzę
naśladować mego przykładu!
Łączę pozdrawienia! Będę bardzo wdzięczny za
każde krytyczne słowo - Stefan
Kutrzeba
Aktualizacja: 7.
10. 2005