Gamy i pasaże; ćwiczenia pięciopalcowe itp.

 

Jak ktoś naprawdę chce być zdrowy – to medycyna jest w takim przypadku na ogół bezradna...

                                      Michał Szczepański

 

Kilka miesięcy temu napisał do mnie K., aktualnie przygotowujący się do dyplomu w jednej z tzw. renomowanych europejskich Akademii Muzycznych. Ten młody, zapewne bardzo utalentowany pianista (osobiście go nie znam, ale CV ma świetne) od szeregu lat uczestniczy w kursach mistrzowskich w kraju zamieszkania oraz za granicą. Sądząc z uporu i energii wkładanej w studia, a także biorąc pod uwagę szerokość Jego zainteresowań (wychodzi to na jaw w korespondencji), wypada stwierdzić, że K. bardzo poważnie traktuje swe doskonalenie się w pianistyce. Z uporem jednak omija moje kursy... – sądzę, że doprawdy wiele traci...

 

Oto problem, jaki K. postawił przede mną:

"Zgłębiam tajniki sztuki pianistycznej...; ostatnio ćwiczę gamy i stwierdzam, że mam problemy z równym ich graniem – zwlaszcza na zakrętach. Podobnie z pięciopalcówką. Co mi poradzisz? Pytam o pieciopalcówkę bo chcę znać różne spojrzenia na ten problem."

A oto moja odpowiedź:

- hmm, jak na studenta dyplomowego roku pianistyki w poważnej Akademii Muzycznej, sprawa – najdelikatniej mówiąc – wygląda dość dziwnie. Bo jeśli w gamach mamy problemy z równością, to z pewnością mamy je i w figuracjach, w których "zakręty" zdarzają się dość często. Z pewnością też podwójne dźwięki i oktawy muszą Ci nastręczać niemało kłopotów, bo ich trudności są jakby zwielokrotnione w porównaniu z gamami. Obawiam się w związku z tym wszystkim, że i pasaże nie wyglądają dobrze, a tu "rada by dusza do raju"...!

Wypada zapytać: co zrobiono przez wszystkie poprzednie lata nauki dla wyeliminowania w sumie tak dziecinnych kłopotów? Gdzie są rezultaty tych wszystkich odbytych kursów mistrzowskich i co spowodowało, że K. musi TERAZ pytać o TAKIE rzeczy?

Zainteresowanych bardziej ogólnym spojrzeniem na tę kwestię odsyłam do stosownego tekstu i zaraz zabieram się do konkretów, które z punktu widzenia zasad pracy nad techniką MOŻLIWYCH do odczytania w zaleceniach Chopina i Neuhausa, są doprawdy oczywiste i proste.

 

1. Subiektywne odczucie istnienia oporu klawiatury, uniemożliwiającego uzyskanie odpowiedniego tempa BEZ POWAŻNIEJSZEGO WYSIŁKU FIZYCZNEGO, jest – głównie – wynikiem stosowania przez grającego FIZYCZNEJ PRZEMOCY zarówno wobec klawiatury jak wobec, realnie rzecz biorąc, także całej muskulatury ręki. Bezwładność klawiszów powoduje, że z im większą siłą je atakujemy palcami, z tym większą siłą przeciwstawiają się one naszej BEZSENSOWNEJ, niczym nie usprawiedliwionej agresji. Przymuszanie palców do atakowania klawiatury antagonizuje różne grupy mięśni i powoduje powstawanie dodatkowych nieprzyjemnych dla grającego spięć, zwłaszcza w obrębie przedramienia. To są skutki działania praw wykrytych przez fizykę oraz fizjologicznych oczywistości i żadne autorytety pianistyczne, nawet z Księżyca lub Antypodów (przykładowo) nie mają tu nic do gadania razem ze swoimi wszystkimi razem wziętymi osiągnięciami. Bo -

 

Jeśli ciało A działa na ciało B siłą F (akcja), to B działa na A siłą F1(reakcja) o tej samej wartości, lecz o przeciwnym kierunku.

Inaczej mówiąc: Każdej akcji towarzyszy reakcja RÓWNA jej co do wartości lecz przeciwnie skierowana.

Jeszcze inaczej: Względem każdego działania istnieje przeciwdziałanie skierowane przeciwnie i równe co do siły, a to oznacza, że wzajemne działania dwóch ciał są zawsze równe sobie i skierowane przeciwnie.

Tyle Newton i fizyka.

 

Dla nas, pianistów, III ZASADA DYNAMIKI ma kapitalne znaczenie w tłumaczeniu wszystkim zwolennikom brutalistycznych, siłowych rozwiązań kwestii technicznych w pianistyce, że ich koncepcje dotyczące "wzmacniania palców" są z gruntu fałszywe, i że w ostatecznym rachunku prowadzą one jedynie do zasilania kas i kies ortopedów, masażystów oraz innych terapeutów, którzy będą w przyszłości pracować nad przywracaniem sprawności rąk tak ćwiczących pianistów PO nabawieniu się przez nich wszelkich możliwych urazów. Jednych te urazy czekają wkrótce – innych nieco później, a jeszcze innych nie czekają w ogóle; wszak zdarzają się organizmy "nie do zdarcia"!

Jedno jest pewne – zasady dynamiki Newtona nie są jakąś wymagającą pianistycznej akceptacji teorią: one są stwierdzeniem takiego rodzaju Prawdy, na którą nie ma wpływu nie tylko zdanie katedr pianistyki wszystkich Akademii Muzycznych Globu, ale nawet opinia Brukseli czy Strassburga!

Czyli: im więcej siły w uderzeniu palców, tym więcej oporu w klawiaturze. Pomijam OHYDĘ walenia palcami po klawiszach i słuchania takiego brzmienia; na szczęście bębniący w fortepian fani siłowego grania nie mają w zwyczaju słuchać efektów swej pracy, ale gdyby tylko zaczęli – bardzo prędko zaprzestaliby ćwiczyć w ten sposób, ulżyli palcom, zaznali przyjemności wynikającej z naturalnych form kontaktu z klawiaturą i stwierdzili, że tempo staje się coraz łatwiej osiągalne bez potrzeby fizycznego wysilania się, dźwięk pięknieje itd, itp.

 

Jedyna akceptowalna opcja – to opcja chopinowska: z klawiaturą trzeba nauczyć się współpracować i używać jej w taki sposób, aby nie potrzeba było miażdżyć klawiszów ani "przebijać" dźwięku.

Jak tego dokonać?

 

2. Trzeba zajrzeć do tego tekstu i nie tylko zapoznać się z nim, ale starać się ZROZUMIEĆ jego przeslanie oraz podane w nim instrukcje.

3. Zainteresować się także tymi możliwościami.

4. A generalnie – trzeba ULŻYĆ palcom przez wykorzystanie naturalnych ODBARCZAJĄCYCH możliwości ręki, których NABYWA ONA w sytuacji gdy zaczyna działać jakby prowadziła "wirtualny smyczek" [zob.: odbarczenie]. Podstawowy błąd grających siłowo bierze się z żyjącej w ich podświadomości, zauczonej na amen iluzji nakazującej bez końca wzmacniać muskulaturę palców – tak, by wreszcie kiedyś, po pokonaniu wszelkich ewentualnych objawów bólowych, uzyskać upragniony stan lekkości przy pokonywaniu "oporów klawiatury"; tak sobie "wykończył" prawą rękę między innymi Leon Fleisher.

"Silne palce" to UTOPIA - oczywiście, w odniesieniu do kwestii walki z klawiaturą; poza tym - bardzo proszę! Owa finalna lekkość właśnie ze względu na w istocie rzeczy NISZCZĄCY dla muskulatury ręki wpływ owego iluzorycznego (vide: III zasada dynamiki) "wzmacniania" palców, jest – drogą wybraną przez siłaczy – nieosiągalna. Waląc i tłukąc w klawiaturę siłacze nie są w stanie korzystać z REGULUJĄCEGO ekonomikę gry działania własnego SŁUCHU, który stoi na straży sezamu wygody. Jeśli słuch jest nieczynny – pianista nie ma szans dotarcia do jakiegokolwiek ergonomicznie prawidłowego rozwiązania.

Podobnie daltonista: nie jest w stanie nauczyć się mieszania farb na palecie. A pozbawiony smaku: doprawić zupy tak, by nie było potrzeba gotować jej od nowa...

Palce, na których poruszanie się kierowana jest uwaga pianistów ćwiczących siłowo, przymuszane do wykonywania ruchów narzuconych przez koncepcje nie uwzględniające ich naturalnych możliwości, często "popychane" w głąb klawiatury przez wyższe (od przegubu w górę) partie ręki – takie palce nie są w stanie zagrać gamy dynamicznie wyrównanym dźwiękiem; nie są też w stanie poradzić sobie z "zakrętami", czyli zwrotami kierunku ruchu w figuracjach (pięciopalcówka jest tu przykładem klinicznym). Wolę nawet nie wspominać o tercjach, sekstach czy oktawach (op. 25 Chopina momentalnie przychodzi na myśl). To dopiero musi być HORROR!

Jednak w tej całej gmatwaninie współzależności i uwarunkowań, niezależnie od tego JAKICH WYJAŚNIEŃ udzielają instruktorzy (nawet najmniej adekwatne uwagi mogą prowadzić do znakomitych rezultatów – to jeden z licznych paradoksów instrumentalistyki), MIMO WSZYSTKO niektórzy adepci wychodzą z opresji obronną ręką i nawet osiągają sukces. Są to jednak wyłącznie te jednostki, które realizując nawet najbardziej karkołomne koncepcje, ze względu na kaliber swego muzycznego talentu – MIMO WSZYSTKO, świadomi tego lub nie – korzystają w tych zmaganiach z pomocy SŁUCHU.

Wbrew pozorom, takich JEDNOSTEK nie jest wcale mało; dręczący siebie i udręczeni INNI dobrze o tym wiedzą!  Świat muzyki jest pełen ludzi zdolnych, dla których PROWADZENIE GRY i ĆWICZENIA SŁUCHEM jest czynnością realizowaną instynktownie: to są tak zwani "urodzeni muzycy", którym żadna "koncepcja" nie jest w stanie uczynić szkody – chyba, że mają pecha uczyć się śpiewu, gdzie z błędami w technice bywa jeszcze groźniej.

Wniosek końcowy: pianiści oraz inni instrumentaliści, którym brakuje takiego muzycznego instynktu, a których talent doprawdy mógłby bardzo pięknie się rozwinąć – powinni przestać udawać, że wszystko jest w porządku i w końcu "pójść po rozum do głowy"...

 

Życzę Im z całego serca sukcesu na tej i innych drogach!

 

- Stefan K.

 

 

 

 

 

Aktualizacja strony: 2010-12-15