Wszystko zaczyna się w wyobraźni...

Ale myślimy też o konieczności zachowania równowagi!

(E. H. Degas, "Błękitne tancerki", Paryż, 1890) 

Treść:

  Czułem, że to koniec...

  Jakby post scriptum

  "Górnolotnie i efektownie"

  Miłe dobrego początki

  Neuhaus radzi

  Jeśli nie intuicyjnie - to jak?

."Czułem, że to koniec..." - list Marcina

"Hej!

Zdecydowałem się napisać do Pana po długich wahaniach. Już od stycznia śledzę Pańskie strony traktujące o "Metodzie" Chopina. Gdy się natknąłem na nie, od razu stwierdziłem, że są bardzo bardzo interesujące, a dziś mogę powiedzieć, że również bardzo użyteczne.

Pragnę Panu powiedzieć, że ja właśnie należę do "ofiar" niewłaściwej gry (chodzi o gniecenie i inne różne rzeczy wyczyniane przy klawiaturze - teraz to wiem). Wcześniej byłem uważany za dobrego pianistę, który wie o czym gra..., ale miałem zawsze jakieś problemy techniczne (podobno słabe palce, prawie a la "makaron" jak je kiedyś pewien Prof. określił). Niestety, w ostatniej klasie PLM zdarzyło się coś bardzo dziwnego - otóż robiąc program na dyplom (m. inn. etiudę c-moll nr. 12 z op. 10 Chopina - któż jej nie grał) zacząłem mieć problemy typu "im wiecej gram tym gorzej wychodzi", a co za tym idzie - problemy z moim Prof., który denerwował się i dziwił, dlaczego przestałem pracowac w ostatniej klasie. Nie pomogły tłumaczenia, że owszem - ja ćwiczę, ale to nic nie daje!

W końcu po ok. 3 miesiacach nie potrafiłem już prawie niczego zagrać - nawet prostej gamki bez lęku i licznych pomyłek. Starałem się sobie wytlumaczyć, że może to przemęczenie, stres etc. Aż w końcu zacząłem odczuwać bóle w nadgarstkach: na początku słabe lecz później - im więcej grałem - tym mocniejsze. Nikt nie dowierzał, że mogą boleć oba nadgarski (nawet mój Prof.); tym bardziej, że nie bylo żadnych opuchnięć. Chodziłem do różnych lekarzy, a oni proponowali tylko jedno jedyne antidotum, a mianowicie: przestać grać. Zacząłem chodzić na fizjoterapię. Dyplom zdałem "ledwo co" i doprawdy nie wiem jakim cudem dostałem się na studia? To stało się zresztą nieco później.

Tymczasem czułem, że to koniec - klęska! Miałem przestać grać na zawsze?! Zrozumiałem, że nigdy nie doceniałem tego, jak wspaniale jest móc grać i w ogóle - zgłębiać tajniki gry na fortepianie. Na szczęście na studiach natknąłem się na pewnego Prof. (wspaniały człowiek), który zajął się przestawianiem mojego aparatu. Już od roku staramy się zmienić moją technikę, ale to jest bardzo trudne: usztywnianie rąk weszło mi w nawyk jeszcze wtedy kiedy bolały mnie nadgarstki - wydawało mi się, że wtedy mniej boli... A więc to usztywnianie rąk często powraca, szczególnie na egzaminach.

Ale po tej całej nieszczęsnej historii z ostatniej klasy całkowicie zmieniłem moje podejście do gry na fortepianie - dawniej grałem częściej z obowiązku niż z chęci (nie cierpiałem gam, etiud), a dzisiaj stało się to moją także "prywatną" pasją! Doceniam naprawdę każdą godzinę spędzoną przy instrumencie.

Nieustannie staram się wcielać w czyn Pana wskazówki dotyczące gry, ale wiadomo - napotykam na wiele trudności; mam podobne problemy do Antoniego np."wybijanie" się któregoś palca albo z kolei mało brzmiący dźwięk pod 4 palcem, szczególnie przy szybkim tempie.

A jeżeli chodzi o wizualizacje... - to przyznam się, że niezbyt to pojmuje! Nie wiem czy mam sobie wyobrażać coś na kształt opowieści, czy to mają być emocje, które towarzyszą mi podczas wykonywania danego fragmentu; a może mają to byś skojarzenia...? Tak bardzo skupiam się na tym, żeby dźwięk był brzmiący, "ożywiony", że jest mi ciężko mieć jeszcze jakieś górnolotne i efektowne "wizje".

Mam nadzieję, że Pana nie zanudziłem - życzę sukcesów i powodzenia w dalszym rozpowszechnianiu "Metody Chopina i Neuhausa"

Pozdrawiam - Marcin"

Top

.Jakby post scriptum - list Bronka

"Drogi Panie Stefanie

Mam problem z wyobrażeniem sobie jakiegokolwiek dźwięku. Nie wiem w jaki sposób tego dokonać. Czy mógłby mi Pan na konkretnym przykładzie zademonstrować jak połączyć wyobrażony obraz z granym dźwiękiem, frazą. Jak to wygląda w przypadku Pana, jakie obrazy Pan łączy z dźwiękiem? Będę bardzo zobowiązany za odpowiedź.

Z góry dziękuję i pozdrawiam. Z poważaniem - Bronek"

Bronkowi wtedy (sierpień 2002) nie odpisałem od razu, tylko zapytałem - kim jest i na jakim poziomie muzycznego zaawansowania się aktualnie znajduje; chciałem wiedzieć - do kogo, a w związku z tym - jak mam pisać?

Nie odpowiedział, więc i ja nie kontynuowałem sprawy. Ponowił pytanie w grudniu 2002 w nieco innej formie:

"Witam serdecznie,

Chciałbym się dowiedzieć jak Pan sobie "wyobraża" (czuje) dźwięk podczas wykonywania utowru. Prosiłbym o konkretny przykład. Z góry dziękuję i pozdrawiam.

Z poważaniem - Bronek"

Tym razem postanowiłem Bronkowi mimo wszystko odpowiedzieć i wysmażyłem potwornie zawiły i baaardzo "mąąądry" tekst, który najpewniej nie za wiele mu dał. Kiedy kwestia wizualizacji, wizji itp znów znalazła się na wokandzie w związku z listami Korespondenta oraz Flore - odpowiedziałem im obojgu razem w następujący sposób. Z cytowanego przed chwilą listu Marcina wynika, że problem nadal nie jest rozwiązany i trzeba podjąć próbę przedstawienia go z jeszcze innej strony, używając sformułowań możliwie jasnych - wyraźnie nastawionych na praktyczną stronę zagadnienia.

"Do roboty, do roboty...!"

Top

."Górnolotnie i efektownie" - czy doprawdy aż tak?

Przypomnijmy końcowy fragment listu Marcina: "A jeżeli chodzi o wizualizacje... - to przyznam się, że niezbyt to pojmuję! Nie wiem czy mam sobie wyobrażać coś na kształt opowieści, czy to mają być emocje, które towarzyszą mi podczas wykonywania danego fragmentu; a może mają to byś skojarzenia...? Tak bardzo skupiam się na tym, żeby dźwięk był brzmiący, ożywiony, że jest mi ciężko mieć jeszcze jakieś górnolotne i efektowne wizje."

Sęk w tym, że w ogóle nie chodzi o nic górnolotnego i efektownego, choć w znacznej mierze w tym wszystkim, w uprawianiu każdej sztuki chodzi też i o to by się ODPRZYZIEMIĆ i tym samym USKRZYDLIĆ. Tyle, że - ponieważ w naszym przypadku rzecz dotyczy tworzenia muzyki - wszystko musi się odbyć nie tyle "za pośrednictwem" słuchu, co w nim: w najściślejszym tego słowa znaczeniu "W " - jeśli tak można powiedzieć - w samym środku naszego słyszenia.

Maleńka dygresja: nie pojmuję, co Bronek ma na myśli mówiąc o swych kłopotach "z wyobrażeniem sobie jakiegokolwiek dźwięku"? Przecież potrafi chyba odróżnić dźwięk fagotu od dźwięku skrzypiec? A to oznacza, że koduje ich charakterystyki i potrafi powiedzieć (nie WIDZĄC obiektu), że TO co słyszy - jest grane na fagocie, a TO INNE - na skrzypcach? To pierwszy stopień umuzykalnienia: słyszeć, że GRAJĄ! Wyższy - to rozróżniać więcej, dalej i głębiej. Jeszcze wyższy - to móc z pamięci błyskawicznie odtworzyć muzykę zaraz po usłyszeniu, a nawet troszkę później. Jeszcze wyższy - to, obok poprzedniego - tworzyć, improwizować, kręcić bicze z muzycznej mgławicy i olśniewać nimi salony tego świata.

Top

.Miłe dobrego początki

Szukając jakichkolwiek rozwiązań w dowolnej dziedzinie trzeba sobie bardzo wyraźnie uświadomić, że wszystko co WIDAĆ, co czynimy na zewnątrz - WYNIKA z tego, czego na zewnątrz NIE WIDAĆ, co dzieje się gdzieś "w środku" każdego z nas - w pamięci i wyobraźni, a może i głębiej:

- sięgamy po pusty kubek bo na podstawie dotychczasowych doświadczeń wyobrażamy sobie, że będzie go można napełnić,

- wybieramy te a nie inne lody, bo albo pamiętamy (odtwarzamy to w wyobraźni a nie gdzie indziej) ich smak albo na podstawie ich wyglądu zewnętrznego lub reklamy wyobrażamy sobie, że mogą być bardzo mniam-mniam...!

- kiedy zbiera się na burzę, siedzimy w domu - bo wyobrażamy sobie co by się stało, jeśli - itd.

Każde w ogóle, jako-tako inteligentne zwierzątko też WYOBRAŻA sobie to i owo; na przykład nasza słodka psina spodziewa się, że TO COŚ, co pańcia trzyma w ręce - jeśli to właśnie jest TO o co zwierzątku chodzi - będzie mu smakowało i ślini się na sam widok kostki czy kiełbaski. Ale pokażcie zwierzątku Encyklopedię albo nawet Waszą najulubieńszą CD z Beatlesami - to spuści uszy, weźmie ogon pod siebie i wlezie zasmucone pod stół...

- bo NIE WYOBRAŻA sobie (i słusznie), by TO się w ogóle nadawało do zjedzenia...! Fuj!

Badał to Pawłow i nazwał te mechanizmy odruchami warunkowymi. To bardzo ważny termin i chyba wrócimy do niego niezadługo.

Tak. Z wizjami wcale nie chodzi o to, żeby było górnolotnie i efektownie - chodzi natomiast o to, żeby one w ogóle zaczęły BYĆ. Czemu? Bo są wirtualnym tworzywem naszej twórczej wyobraźni i bez ich zaistnienia maszyna do robienia muzyki, która jest w nas, w ogóle nie będzie chciała się kręcić - bo i po co, skoro POZA wizjami-wyobrażeniami nie ma ona innego materiału do obróbki i przetwarzania? Nie mając WYOBRAŻENIA (i to bardzo dokładnego) o charakterze dźwięku, który ma się narodzić na ten świat za naszą przyczyną, nasze siły twórcze są równie mało zainteresowane podjęciem wysiłku wykreowania go [dźwięku]- jak my podjęciem dialogu ze zbliżającym się do nas kumplem, któremu od miesiąca jesteśmy winni stówę. Dopiero WIZJA CHARAKTERU planowanego DŹWIĘKU, uśmiechająca się do nich z błyskiem tajemniczej OBIETNICY w gęstej czerni oka - może je zaintrygować, pchnąć do działania i w końcu - dostarczyć satysfakcji rzeczywistego SPEŁNIENIA.

Wiem, że to brzmi raczej jak poetycka proza o lekko metafizycznym nachyleniu - te wyjaśnienia tłumaczą jednak procesy FAKTYCZNIE zachodzące w naszej pianistycznej mind & body całości znacznie bardziej adekwatnie od opowieści o pozycjach łokcia i relacjach między nadgarstkiem a łopatką, od których aż się roi na setkach stron tzw. POWAŻNYCH KSIĄG dotyczących metodyki nauczania gry na fortepianie. Może więc dla odmiany warto spojrzeć na tę problematykę wreszcie inaczej...?!

Bronek prosił o przykłady - sięgnijmy po bardzo ważne: początki drugiej i czwartej Ballady Chopina, pierwsze takty IV Koncertu Beethovena, początek Sonaty h moll Liszta, czyli kwestia dźwięków powtarzających się (c - w F dur, g - w f moll, akord G dur w Koncercie, basowe G w Sonacie. I teraz - dźwięk "powtarzany", choćby tylko dwukrotnie - nie może, a w każdym razie nie powinien być "powtórzony", to znaczy - nie możemy mieć wrażenia powrotu sytuacji sprzed chwili i stania się tego samego po raz drugi, trzeci, piąty itd. Panta rhei - trzeba odkryć nowe znaczenie tego przypisywanego Heraklitowi powiedzenia.

Zastanówmy się:

- co Chopin mógł mieć na myśli mówiąc, że trzeba "umieć grać dźwięki długie i krótkie" (Szkice do Metody, Kraków 1995, s. 42)?

- jaka jest podstawowa cecha odróżniająca dźwięk śpiewany lub grany na instrumencie dętym, smyczkowym, organach - w porównaniu z dźwiękiem granym na fortepianie?

- czy aby nie chodzi o to, że dźwięk śpiewany lub grany na instrumencie dętym, smyczkowym czy organach (także na akordeonie) ŻYJE, ROZWIJA SIĘ, jest AKTYWNY w całej rozciągłości czasowej swego istnienia? A mogąc być w tym czasie również ZMIENIANY (choćby wibracja, ale także barwa i dynamika) - przez to jakby ZACHĘCA do słuchania go, zaciekawia, przykuwa uwagę słuchacza?

- może jest właśnie tak, że za takim dźwiękiem rzeczywiście IDZIEMY, podążamy w napięciu, śledzimy jego rozwój - jak i rozwój myśli muzycznej, której obecność w nim wyczuwamy dzięki rezonansowi emocjonalnemu, O ILE taka myśl się w wyobraźni prowadzącego nas za sobą muzyka narodziła?

Spytajmy też:

- czy dźwięk o TAKIEJ lub choćby PODOBNEJ CHARAKTERYSTYCE można w ogóle wydobyć na fortepianie?

Na to ostatnie pytanie odpowiem od razu - teoretycznie rzecz biorąc: NIE, ale praktycznie - TAK, jest możliwe stworzenie takiej ILUZJI - tak czynią wszyscy mistrzowie - ich fortepian ŚPIEWA!

Powiem szczerze - jak dotychczas jeszcze chyba nigdy nie zgodziłem się z opiniami p. Bogusława Kaczyńskiego dotyczącymi fortepianu i pianistów. Jednak w stu procentach zgadzam się z jego opiniami o śpiewie i śpiewakach. Oglądałem w TV benefis Bernarda Ładysza - p. Kaczyński wystąpił tam z krótkim peanem na cześć Jubilata. Jakże trafne były jego uwagi! A jak niezwykłe były prezentowane nagrania - chyba wszystkie bez wyjątku. Ale Godunow przeszedł wszystko: nawet piękno głosu Ładysza było tam niezauważalne; jakby poza nim przemawiała do nas jego genialna wyobraźnia - de profundis wołała dusza przejętego widmem śmierci cara. Kaczyński ma rację - takiego Borysa ani w Moskwie ani w Metropolitan nikt nigdy nie słyszał i nie usłyszy!

O taką JAKOŚĆ chodzi wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z estradą - o zaraźliwość radości i współudział w lęku przed niewiadomym a oczekiwanym. Dlatego zadaniem pedagoga opracowującego z uczniem pierwsze ćwiczenia, utwór Garści, a także drugą i czwartą Balladę Chopina, IV Koncert Beethovena, Sonatę h moll Liszta i wszystkie inne utwory, jest w pierwszym rzędzie pomoc uczniowi w otwarciu oczu jego wyobraźni na OBRAZ, czyli na to O CO w tej czy innej muzyce konkretnie może chodzić, o czym, o jakich zdarzeniach "z życia" (dodajmy - NIE TYLKO codziennego) MOGŁABY ONA OPOWIADAĆ gdyby była pieśnią czy operą; i nie oszukujmy się - ABSTRAKCJA - to też PROGRAM...!

A w początkach wspomnianych przed chwilą kompozycji - wracamy do tematu - w ich krótszych i dłuższych powtarzających się dźwiękach, nawet granych staccato, nie może zabraknąć WYOBRAŻANEJ sobie przez pianistę ciągłości RUCHU fizycznej ENERGII DŹWIĘKU przenoszącej wirtualną ENERGIĘ MUZYKI; "górnolotne i efektowne" obrazy - owszem - mogą znaleźć zastosowanie jako emocjonalne tło opracowywanej muzyki. Z ich "górnolotnością i efektownością" trzeba jednak bardzo uważać, bo bardzo łatwo można wpaść w manierę typową nie tylko dla niektórych rosyjskich muzyków, a stamtąd do szmiry i chałtury już tylko krok...

Dlatego tak ważne jest OD POCZĄTKU zaczynać DOBRZE! A w dodatku jest to takie miłe - i dla ucznia, który żeby był nie wiem jak mało zdolny - z radością maszeruje na lekcję, która COŚ W NIM OTWIERA i DO CZEGOŚ GO POBUDZA, która go POZYTYWNIE NASTRAJA względem samego siebie i muzyki, którą uczy się go TWORZYĆ. I dla nauczyciela, który w sytuacji ustawicznego tworzenia rzeczywistych wartości nigdy się nie nudzi. I dla rodziców ucznia - bo dziecko zadowolone. I dla dyrektora - bo rodzice się nie skarżą.

Na początku, w środkowej fazie oraz także i później, aż do końca edukacji - chodzi o to, aby adept fortepianu poznając nowe ZNAKI i POJĘCIA oraz doskonaląc swe manualne sprawności, RÓWNOCZEŚNIE (musimy stale myśleć o zachowywaniu RÓWNOWAGI między wszystkimi elementami systemu) dowiadywał się:

- JAK i CZEGO w swoim graniu (choćby to były pierwsze-najpierwsze próby wydobywania dźwięków z fortepianu) ma SŁUCHAĆ oraz

- na co ma KIEROWAĆ UWAGĘ podejmując próby wydobywania MUZYCZNEGO DŹWIĘKU, który tym różni się od "dźwięku w ogóle", że w świadomości TWORZĄCEGO GO, nawet najmniej doświadczonego artysty in spe musi jasny być CEL, dla którego z instrumentu wydobyty został dźwięk o TAKIEJ WŁAŚNIE, a nie innej CHARAKTERYSTYCE WYRAZOWEJ.

Uczeń ma więc też koncentrować swoją uwagę na:

- kontrolowaniu słuchem żywości i aktywności intonowanych dźwięków NA CAŁEJ DŁUGOŚCI ich brzmienia oraz

- badaniu, czy rzeczywiście charakter brzmienia odpowiada świadomie określonemu charakterowi wykonywanej muzyki.

"APARAT" bowiem, to nie tylko wytrzymałość i siła palców, a UMIEJĘTNOŚĆ wydobywania dźwięków na miarę potrzeb wykonywanej muzyki. Dlatego wszelkie CELE pozamuzyczne, ze szczególnym uwzględnieniem celów dotyczących MECHANICZNO-FIZJOLOGICZNO-ANATOMICZNYCH zjawisk i aspektów związanych z tzw. układaniem ręki - muszą być uznane za może nawet nie tyle błędne, co kompletnie nieprzydatne. Ta droga prędzej czy później musi się zakończyć opisywanymi przez Marcina skutkami: "im dłużej ćwiczysz - tym gorzej idzie". Dodajmy, że ponieważ to, CO dzieje się w manualnej sferze gry jest dostrzegalne "gołym okiem" przez wszystkich - naturalne jest, że wzbudza TO największe zainteresowanie (zwłaszcza laików) i wręcz prowokuje do prób korekty technicznej strony gry od TEJ właśnie strony. Można to porównać do leczenia żółtaczki przez podawanie dużych ilości, na przykład, białego sera lub smalcu - bo są to substancje BIAŁE, a więc mogące jakby, biorąc sprawę "na chłopski rozum", obniżyć ilość żółtych substancji w organiźmie...

Trzeba tu jeszcze raz podkreślić, że to co dostrzegamy jako MANUALNĄ sprawność pianisty, w minimalnym tylko stopniu da się regulować przez ingerencję w ZEWNĘTRZNE (manualne właśnie) aspekty gry - żeby w samochodzie były nie wiedzieć jak idealnie wyważone koła, dopóki motor nie będzie sprawny - nie będą się one kręcić i już. Jak powiedział Albert Einstein - "Prawdziwych problemów nie da się rozwiązać na tym samym poziomie myślenia, który je wykreował."

A życie, moi Złoci, jest tak bogate w formy, że ci, od których w taki czy inny sposób zależymy - bardzo często ukazują nam CELE, do których mamy z ich woli podążać w postaci wielowarstwowych i bogato zawoalowanych prezentacji. Błyskotliwe, niekiedy BARDZO POWAŻNE pojęcia tak ściśle oplątują wspomniane przed chwilą CELE, tak zręcznie ukrywają je za parawanem słów i gestów NAWIĄZUJĄCYCH do różnych BARDZO WAŻNYCH SPRAW, że trzeba doprawdy sprytu starego lisa, by w tym niezwykle skomplikowanym galimatiasie wyczuć i odkryć PRAWDĘ.

Przemyślcie tę dygresję, Kochani! Dotyczy ona nie tylko pianistyki!

Top

.Neuhaus radzi

Neuhaus radzi (Sztuka pianistyczna, PWM, Kraków 1970, s. 144) zacząć od jakiegoś pojedyńczego dźwięku i prób nadania mu jakiegoś konkretnego wyrazu - ten wyraz trzeba najpierw sobie WYOBRAZIĆ, wzbudzić w sobie potrzebę wyjścia z nim na zewnątrz, pokazania go w BRZMIENIU - w brzmieniu razkreślnego a, albo b, albo fis... Ruszcie głową, pobawcie się, nie sądźcie, że dokonacie czegokolwiek pominąwszy tę pierwszą umiejętność - ten pierwszy krok. Chodzi o zbudowanie ELEMENTARNEJ WIZJI, WYOBRAŻENIA JAKIEGOKOLWIEK NASTROJU - choćby pragnienia wody, szklanki wody, kropli wody - i praktyczne wyrażenie jej w tym jednym jedybym dźwięku.

Zanim będziemy zdolni wyrazić w brzmieniu całe bogactwo subtelności formy, ruchu, dynamiki i koloru - uczmy się sztuki WYWOŁYWANIA w sobie różnych emocji i PRZEKAZYWANIA ich w kopercie dźwięku dalej (ileż tego mistrzostwa jest tutaj!). Nie bójcie się - nie stracicie czasu ani impetu w Waszej pracy! Jeśli w ogóle jesteście już zaawansowani, tylko COŚ tam w Waszym graniu NIE GRA - to w piorunującym tempie pójdziecie dalej. Ale wszystkie wysiłki na nic dopóki PIERWSZY krok w dobrą stronę nie zostanie uczyniony. A dźwięk fortepianu, jeśli NIE WSPOMAGANY - i to z wielką intensywnością przez wyobraźnię pianisty, wirtualnie kreującą jego wizerunek jako ZDARZENIA W ROZWOJU, a nie - jako pasywna w charakterze INFORMACJA O ZAISTNIENIU czegoś - staje się stukotliwym w brzmieniu i paskudnym w charakterze "trupem nuty" (Z. Drzewiecki).

Niestety - fortepian, jak chyba żaden inny instrument, prowokuje:

- do bezruchu duchowego,

- do nagniatania klawiszów, które NIBY-JAKBY do tego tylko były stworzone... (a NIE SĄ...!)

On umożliwia quasi-granie z udziałem wyłącznie:

- palców (do naciskania, gniecenia lub uderzania),

- oczu (do czytania)

- i pamięci (do pamiętania, a to ZWŁASZCZA dla zdolnych nie wiąże się z żadnym wysiłkiem, zwłaszcza TWÓRCZYM!)

W tym miejscu chcę Was bardzo gorąco zachęcić do zapoznania się z tym tekstem, który w całości jest poświęcony kwestii wizji. Na wszelki wypadek jednak przytoczę najpierw jego leciutko zmodyfikowany fragment:

Nuty są dla nas takim samym kawałkiem rzeczywistości jak kość dla psa i musimy sobie ich zawartość jakoś wyobrażać (wizja). Problem w tym - jak będziemy reagować na tę jej zawartość? Jedni - może warkną, inni wyczują tam A, a inni B lub C; jeszcze inni znajdą tam coś jeszcze innego: każdy więc będzie mieć inne wyobrażenie zawartości ideoemocjonalnej dowolnego utworu. I tak powinno być! Prof. Matti Huttunen (Akademia im. Sibeliusa, Helsinki) świetnie powiedział: "Bezsensowne jest - i równocześnie kompletnie bezowocne rozważanie, jaki powinien być "autentyczny" sposób interpretowania Sibeliusa" (RONDO, Nr 6/2002, s.35; tłum. S.K.). Na tej samej podstawie dla jednych muzyka Mahlera jest genialna, a dla innych nudna; jeden z moich kolegów mawiał, że " Debussy" - to kolorowa oranżada", a Horowitz był zdania, że w jednym Mazurku Chopina więcej jest muzyki niż we wszystkich Symfoniach Brucknera. Ludzie tworzą sobie określone wizje zjawisk, siebie samych, innych ludzi, obrazy sytuacji itd - i wyłącznie na tej podstawie dokonują ocen rzeczywistości. Oczywiście - ONA (rzeczywistość) istnieje OBOK nas i nawet jesteśmy JEJ częścią dla innych; bo do nas naprawdę należy tylko to "co pochodzi z ciemności będącej w nas i czego nie znają inni" (Proust; VII, 254-5). Choćbyśmy więc nawet nie chcieli mieć żadnych wizji, czyli wyobrażeń CZEGOKOLWIEK - póki żyjemy, mamy je: oto nie wychodzimy z domu podczas burzy, bo wyobrażamy sobie (wizja) co by się stało gdyby piorun uderzył blisko nas albo gdybyśmy przemokli do suchej nitki i przemarzli (wizja), i przeziębili się i nie mogli w sobotę iść na prywatkę do Joli, a tam będzie fajnie (wizja). To wszystko przecież są jakieś wizje, choć z Gustawem/Konradem ani Prorokami nie mają nic wspólnego.

Dlatego mimo wszystko nadal sądzę, że także "przeciętnie utalentowany, lecz CHCĄCY i jednak wrażliwy PRACUŚ - adept sztuki pianistycznej" powinien przyzwyczaić się do zadawania sobie podstawowej wagi pytań: "O CO W TYM UTWORZE NAPRAWDĘ POWINNO MI CHODZIĆ", jakie klimaty w nim WYCZUWAM, "O CZYM" chcę naprawdę GRAĆ? Inaczej wyrażając tę samą myśl powiem, że odpowiedzi na te i im podobne pytania oznaczają nie co innego jak "obejmowanie rozumem formy utworu". Ideo-emocjonalna zawartość MEGO wyobrażenia o utworze - jest moją jego wizją.

Reasumując - musimy rozróżniać:

- umiejętność GLOBALNEGO określenia ideoemocjonalnej zawartości konkretnego utworu, wykreowania jego wizji - czyli nakreślenie scenariusza emocji wywoływanych jako MOJA reakcja na ciągi BRZMIEŃ zapisane w nutach utworu - to inna wartość,

- a SZCZEGÓŁOWE wizualizacje dotyczące konkretnych dźwięków, które powinny powstawać wręcz poza świadomością, jak odruch warunkowy - powodujący pobudzenie mego SŁYSZENIA i odczuwania dźwięku w taki sposób, abym CZUŁ, że nie odsłuchuję biernie efektów pracy moich palców na klawiaturze, a aktywnie WSPÓŁTWORZĘ każdy powstający dźwięk - to wartość zupełnie inna.

Pierwszą, podstawową i najłatwiej dostrzegalną zmianą w sytuacji gdy zdobyliśmy obie te sprawności jest usprawnienie i ułatwienie gry - szczególnie wyraźnie odczuwalne w miejscach, które wcześniej nie chciały "wychodzić", jak np. finał Ballady F dur Chopina lub takty 211 - 220 w Balladzie f moll Chopina, tempo przy braku brutalności w taktach 205 - 238 w Sonacie h moll Liszta itd., itp.; Prof. Milstein był zdania, że w każdym utworze JEST przynajmniej jedno TAKIE MIEJSCE...

Chopinowsko-neuhausowskie legato, które powinno się wreszcie udać, jest zupełnie nową jakością - to całkowita rewolucja w myśleniu, a także w ruchowej stronie gry: oto za sprawą wirtualnego smyczka i ruchu w strefie osiągnięte zostaje istne meta-legato, które sprawia, że nie musi się wcale "wyrąbywać" oktaw (np w Etiudzie h moll Chopina, ani zresztą nigdzie) - one stają się lotne, odległości jakby maleją (skoki w Mefisto), "staccata śpiewają, bydlęta klękają, cuda - cuda o-gła-sza-ją...". Zdobycie umiejętności uruchomienia "wnętrza" pojedyńczych dźwięków niezwykle ułatwia łączenie ich w grupy. Grupy zaczynają "jechać" (termin stosowany przez Prof. Szafranka, być może pochodzi od Petriego) i dzięki temu ich łączenie też przestaje być problemem - podobnie, jak w końcu wreszcie przestaje nim być obejmowanie, budowanie FORMY. Zaczynamy zbliżać się do realizacji ostatecznego celu pracy nad utworem - na horyzoncie pojawia się w całej swej krasie FORMA!

Top

.Jeśli nie intuicyjnie - to jak?

Najciekawsze i najbardziej niesamowite w tej całej naszej pianistycznej sprawie jest to, że wielkie talenty, nie mając nawet najzieleńszego pojęcia na przykład - o rezonansie emocjonalnym, z woli natury, nie starając się o to zresztą wcale - PRZEMAWIAJĄ wyłącznie we własnym imieniu własnym głosem, co czyni ich sztukę niepowtarzalną. A jeśli istotnie mają coś do powiedzenia jako artyści (nie tylko - do zaprezentowania jako wirtuozi), to słuchacze wychodzą po ich występach olśnieni, wzruszeni i oczarowani głębią OBRAZU, jaki wykreowany został w ich wyobraźni pod wpływem przekazu, jaki do nich był dotarł z estrady.

Wielkie talenty nie muszą się zastanawiać, w którą stronę mają kierować energię brzmienia i na jakich jego elementach powinni koncentrować swą uwagę w czasie ćwiczenia i w trakcie koncertu - intuicja najwybitniejszych zawsze kieruje ich myślenie i wolę ku górze, ku "pokrzepieniu serc" i nawet jeśli ich ręce - w OCZACH laików - "walą, tłuką i siekają" klawiaturę tak, że wióry lecą (Rubinstein w Poliszynelu Lobosa, czy Tańcu ognia de Falli, Horowitz w Wyspie radości Debussy'ego, Pietruszce Strawińskiego itd.), to i tak ich wola tworzenia jest tym, co USZY i serca całej publiczności trzyma cały czas na powierzchni muzyki i prowadzi ku "wyzwoleniu"... - ku górze.

W swoim życiu spotkałem kilka takich przypadków - głównie, jako słuchacz lekcji w Konserwatorium im. Czajkowskiego w Moskwie, a zwłaszcza w Centralnej Szkole Muzycznej przy tym konserwatorium. Ale i wśród uczestników moich kursów znajduje się cały szereg nazwisk osób, którym doprawdy wystarczyło kilka uwag, aby dźwięk fortepianu zaczął iskrzyć i lśnić, a skala barw i emocji poszerzyła się nieprawdopodobnie. Prof. Karol Szafranek zawsze był zdania, że różnica między mistrzem a studentem nie powinna dotyczyć artystycznej jakości gry - a tylko szerokości repertuaru. Muzyka jest jedyną ze sztuk, w której spełnienie tego postulatu jest całkowicie możliwe. Może niezbyt często, ale jest!

Co jednak mamy zrobić my wszyscy, którzyśmy nie otrzymali tak wielkich darów Natury i których intuicja nie jest w stanie tak daleko zaprowadzić?

Cóż - my wszyscy powiniśmy się chyba po prostu zacząć poważnie uczyć... I ćwiczyć, ćwiczyć, jeszcze raz ćwiczyć i w ogóle pracować nad sobą! Byle głową, a nie pięściami - jak poucza plakat wywieszony na korytarzach wszystkich fińskich podstawówek...

Do miłego! Powodzenia! I proszę pisać - proszę pytać!

S. K.

HOME

                        Top

Ostatnia aktualizacja: 13. 3. 2007

Background