Dlaczego właśnie Metoda Chopina -
próba uzasadnienia.
Po
pierwsze - nie trzeba boczyć się na słowo "Metoda"!
Wiem, że w odniesieniu do muzyki, której piękno kojarzy się z
poczuciem nieograniczonej swobody, płynnością ruchu, z
bezpośredniością i zarazem siłą wyrazu,
"metoda" - jako pojęcie skażone odniesieniem do
umysłowej analizy wyprzedzającej spontaniczne tworzenie
wartości, może wydawać się nie całkiem stosowne. Ale
przecież "metoda" to nic innego jak uświadomiony i
konsekwentnie stosowany sposób rozwiązywania problemów; inaczej
mówiąc - to zbiór tzw. środków technicznych używanych dla
osiągnięcia zamierzonego celu. Musimy przecież w jakiś
sposób pracować i dlatego - konsekwentnie - im więcej wiemy o
skutecznych sposobach w tym zakresie, tym lepiej! Dodajmy, że
spontaniczność, nawet w improwizacjach jazzowych, może w
pełni kwitnąć dopiero na dobrze "zmeliorowanym" i
uporządkowanym gruncie warsztatowej doskonałości. Każdy
amator i każdy profesjonalista: sportowiec i trener sportu, inżynier,
lekarz, nauczyciel, także artysta - w miarę nabywania praktyki
wypracowuje jakąś metodę; dla profesjonalisty to obowiązek,
a dla hobbysty... - przywilej, a może i nobilitacja?
Niekoniecznie
nawet musimy nasz sposób działania nazywać "metodą";
niektórzy choćby z przekory unikają tego terminu - mówią,
że tylko pracują. Ale rzeczywiście - jedni tylko
pracują i pracują, za to inni mają też efekty. To bardzo
wymowne, że jeśli tylko w jakimś punkcie świata pojawi
się dobry trener czy pedagog - zaraz jakby spod ziemi zaczynają
wokół niego pojawiać się talenty w uprawianej przez niego
dziedzinie. Dobry pedagog uskrzydla i budzi wiarę w możliwość
powodzenia, uwalnia potencjalne możliwości i kieruje swych
podopiecznych w stronę, w którą warto iść. Trawestując
fragment życzeń noworocznych redakcji tygodnika "Wprost"
(Nr 1/2003) chciałoby się powiedzieć, że dobry nauczyciel
mając "głowę przez serce otwartą ukazuje rzeczy,
którymi naprawdę zajmować się warto".
"Metoda"
innych jest nieskuteczna także dlatego, że "mając
głowę przez serce nieotwartą - jako cele obierają
oni rzeczy, którymi się w pracy zajmować nie warto".
Oczywiście, wspomniane przed chwilą warunki nie wyczerpują
kwestii przyczyn ewentualnych porażek czy sukcesów pedagogicznych.
Nie
mam pojęcia, jakie wzorce osobowe obowiązują w innych
profesjach. W sferze mi najbliższej niedościgłym wzorcem jest Chopin.
A także najdoskonalszy z jego pośrednich uczniów - Neuhaus, którego
talent do otwierania serc i zapalania dusz skojarzony był z
rzeczywiście wysokiej klasy profesjonalizmem. Dlatego, gdy przed laty na
skutek rozmaitych zbiegów okoliczności znalazłem się w sytuacji,
w której stało się dla mnie jasne, że albo znajdę
jakieś rozwiązanie i ocaleję - albo będę musiał
zmienić zawód, zainspirowany przykładem Neuhausa zacząłem
poszukiwanie własnej drogi do sukcesu zawodowego od prób zrozumienia
chopinowskiej Metody. Mimo niewątpliwej enigmatyczności
chopinowskich zapisków intuicja przez lata kierowała mnie
wyłącznie w tę jedną stronę. Jeśli Chopin
zabrał się do pisania Metody (Szkice do Metody, wyd.
UJ, Kraków 1995) i nie pozwolił zniszczyć powstałego
materiału mimo, że forma tych notatek daleka była od doskonałości
- to czy nie należałoby z szacunkiem pochylić się nad tymi
tekstami i w nich, mimo wszystko, próbować znaleźć klucz do
tajemnicy chopinowskiego mistrzostwa pedagogicznego? Wierzę
najgłębiej, że tam właśnie został on ukryty.
Popatrzmy:
Chopin napisał (Szkice..., s. 46), że muzyka jest dla
niego "Sztuką przejawiającą się w
dźwiękach...";
określił ją jako "Myśl wyrażoną
przez dźwięki";
rozumiał jako "Wyrażanie naszych doznań za pośrednictwem
dźwięków".
Może właśnie te, konsekwentnie nawiązujące do pewnej
określonej zasady chopinowskie słowa, powinny stać się
także w dobie dzisiejszej bardzo ważnymi drogowskazami dla pianistów i
nauczycieli fortepianu? Mamy chyba prawo interpretować te próby definicji muzyki
jako wyraz określonej postawy - także pedagogicznej, a w konsekwencji
przyjąć tę postawę za punkt wyjścia w poszukiwaniu
odpowiedzi na pytanie: "jak Chopin uczył", "jaka była
jego metoda pracy nad muzyką"? W tym miejscu wypada zauważyć,
że wszystko to staje się sensowne jedynie w przypadku rzeczywistego
uznania Fryderyka Franciszka Chopina (1810 -1849) za autorytet w dziedzinie
fortepianu.
Kto jest przeciw?
Dopiero
jeśli uznamy, że warto zajmować się chopinowską
pedagogiką, to postawione przed chwilą pytania nabierają sensu. Konsekwentnie
też - powinno wzrosnąć zainteresowanie sprawą
określenia ZASADY, do której odwołują się przytoczone przed
chwilą cytaty i rumieńców nabiera kwestia szczegółów
związanych z praktycznym wcielaniem jej w życie.
Ktoś
mógłby powiedzieć, że spośród uczniów Chopina NIKT nie
stał się pedagogiem ani wirtuozem fortepianu na światowo znaczącą
miarę. To jednak tylko cząstkowa prawda. Bo oto nie tylko
pojawiają się postaci Mikulego i Mathiasa oraz plejada ich
wychowanków, pojawia się Claude Debussy, ale pojawiają się też
postacie Teodora Leszetyckiego, Leopolda Godowskiego i Profesora Harry Neuhausa (1888 - 1964),
którego osiągnięcia pedagogiczne, bodaj, nie mają sobie równych
w całym po-chopinowskim okresie; jego sztuka nauczycielska została w
całej pełni oparta na chopinowskich zasadach pedagogicznych! Jestem
pewien, że wraz z odnowieniem zainteresowania pedagogiką Neuhausa
rozpocznie też się prawdziwy renesans zainteresowania Metodą
Chopina, podstawowym źródłem jego sukcesów. Moją
pewność w tym zakresie wzmacnia fakt naturalnego, ustawicznego, z
pokolenia na pokolenie dokonującego się rozwoju
"świadomości dobrego i złego" wśród uczniów,
studentów i pedagogów fortepianu.
Całą
historię pianistyki przenika pragnienie zrozumienia istoty fenomenu
możności uzyskania pełni barw, śpiewności i
naturalności wyrazu w grze na fortepianie - instrumencie tak bardzo
zmechanizowanym, nie-naturalnym, jakby obcym LINEARNEJ NATURZE muzyki.
Ponieważ niekwestionowanym ideałem w tym względzie była gra
Chopina - jest zrozumiałe, że zainteresowanie jego pedagogiką
musi stale wzrastać. Bo też nikt w całej historii
pianistyki tak doskonale nie zrozumiał i nie wyraził ducha fortepianu
- jak Chopin. W zakresie techniki gry, improwizacji oraz kompozycji ta ocena
nie budzi niczyich zastrzeżeń; tego samego zdania był w tej
materii zarówno Franz Liszt, jak Anton Rubinstein, Vladimir Horowitz, Glenn Gould
czy Zbigniew Drzewiecki. Natomiast, o dziwo, może nie tyle mało
słyszy się zachwytów nad chopinowską Metodą, co
niewiele mówi i pisze o możliwościach stosowania jej we
współczesnej pedagogice fortepianu.
Wręcz
zdumiewająca jest znikomość wiedzy o Metodzie Chopina. W
powszechnej świadomości adeptów i pedagogów fortepianu funkcjonuje
kilka, zresztą peryferyjnego znaczenia ogólników na jej temat: uwagę
zwraca się szczególnie na "naturalność ułożenia
ręki" - utożsamianą raczej z poglądem, w którym
przemieszane są poglądy Petriego, Leimera i "czystych
ciężarowców" spod znaku Breithaupta; ta quasi-naturalność
nie ma zresztą wiele wspólnego z poglądami Chopina. Podobnie
bezpodstawnie przypisuje się Chopinowi zupełnie obce mu rozumienie
zasady "wierności dla tekstu kompozytora", interpretowane jako
"nic od siebie", czyli "pusto, czysto, bezosobowo, nijako,
zimno, mdło". Poza tym - chyba już nic więcej o jego
rzekomych ideałach się nie mówi...
Tymczasem
trzeba zdać sobie sprawę z faktu RZECZYWISTEGO ISTNIENIA wprawdzie
niewielu, za to bardzo konkretnych wskazówek zawartych w chopinowskich Szkicach
do Metody. Ich zrozumienie jednak - najwidoczniej - jest możliwe
jedynie w przypadku gruntownej znajomości szczegółów praktyki
pedagogicznej H. Neuhausa. Inaczej nie można wytłumaczyć faktu
NIE dostrzeżenia PRAKTYCZNEJ wartości Szkiców przez tak
niewątpliwe autorytety jak Alfred Cortot, Gastone Belotti, a nawet - w
pewnej mierze Jean-Jacques Eigeldinger, który przy całym wielkim swoim
znawstwie zdaje się wcale nie zwracać uwagi na ogromną
JAKOŚCIOWĄ różnicę między konceptem pedagogicznym
Chopina, a wszystkimi innymi metodami fortepianu w historii pianistyki.
Dlaczego
wiedza o praktycznych elementach idei pedagogicznej Chopina,
odwołujących się zarówno do wirtualnych jak realnych elementów
składowych warsztatu instrumentalnego pianisty jest tak ważna dla
wszystkich muzyków (zarówno jazzmanów jak zajmujących się tzw.
klasyką), którzy chcą opanować technikę gry na fortepianie
na profesjonalnym poziomie? Jest tak dlatego, że wędrowanie w
każdą inną stronę jest równoznaczne z próbowaniem
dochodzenia do doskonałości w naszej sztuce z pominięciem zasad bynajmniej
nie
wymyślonych, a odkrytych i po raz pierwszy "nazwanych po imieniu"
przez Chopina w równie czytelny sposób jak uczynił to z prawami dynamiki
Newton, a z relacjami między pierwiastkami - Mendelejew. Fakt, że
najbardziej utalentowani muzycy, idąc za głosem instynktu
postępują ZGODNIE z tymi zasadami, potwierdza tylko
słuszność chopinowskiej idei. Natomiast, oddalanie się od
natury i wszelkie próby rozwiązywania problemów - koniec końców -
muzycznej realizacji przez anatomię, fizjologię czy mechanikę (dźwignie,
łuki i inne tego typu utensylia) musi procentować, w pierwszym
rzędzie - NIEWYGODĄ, a dalej - dźwiękowym ubóstwem i
emocjonalną jałowością gry.
I
choćby nie wiem jakie mądrości oplatały całą
"w zamian" dawaną inną, pozornie nową i atrakcyjną
ideologię pianistyczną, skutki mogą być tylko
niewesołe, bowiem ucząc muzyki nie można problemów
interpretacyjnych rozwiązywać stosując artystycznie
nieadekwatne, a co z tego wynika: instrumentalnie nie-ergonomiczne środki.
W
mojej opinii, dopóki działanie pedagogiczne w pianistyce nie będzie
prowadzone wedle chopinowskiej recepty, czyli z uwzględnieniem następujących
zasad:
-
kształtowanie OBRAZU ARTYSTYCZNEGO musi być realizowane z pełnym
udziałem sił INTELEKTU i EMOCJI oraz przy wyjątkowo aktywnym zaangażowaniu
SŁUCHU.
-
dynamika formowania „OBRAZÓW TŁA”, a potem - kształtowania FORMY, powinna
być regulowana przez SŁUCH i twórcze myślenie.
-
technika instrumentalna musi być kształtowana przez dostosowywanie
możliwości aparatu gry do wymogów instrumentu; ogniwem kontrolnym jest
słuch, a wszystkie działania są podporządkowywane
artystycznej jakości brzmienia instrumentu w trakcie kreowania PRZEDTEM
jedynie wirtualnie istniejącej wizji utworu.
Dopóty
praca nad muzyką będzie regulowana wedle POZAMUZYCZNYCH kryteriów, dopóty
nie może być mowy o rzeczywiście wartościowych muzycznie jej
rezultatach. To jasne, że każdy z tych punktów domaga się
osobnego potraktowania, komentarzy i wyjaśnień; wszystko w swoim
czasie... (zacznijmy od tego punktu)
– tu, gdzie teraz jesteśmy, mamy jedynie wprowadzenie do tematu.
Do
zrozumienia istoty instrumentalnie wygodnej gry na fortepianie potrzeba opartej
na chopinowskich zasadach wiedzy o zależnościach między takimi
elementami układu jak:
1. Pianista - jego słuch, intelekt i
wyobraźnia, dynamika ich powiązań z aparatem ruchowym.
2.
Kompozycja - rozumiana jako ŻRÓDŁO artystycznej inspiracji,
pożywka dla wyobraźni pianisty, a nie jako OBIEKT intelektualnego
poznania.
3. Instrument i specyfika jego
możliwości.
Bardzo
istotny jest fakt uczenia się (i uczenia innych) gry na fortepianie z
myślą o SŁUCHACZU, ze względu na którego to wszystko się
odbywa; pierwszym i najważniejszym słuchaczem jest oczywiście
sam grający. W tej perspektywie koniecznie powinniśmy
uwzględnić istnienie zjawiska REZONANSU EMOCJONALNEGO, czyli
wprawdzie dość jeszcze mało zbadanej wartości w sferze
psychologii nie tylko odbioru i oceny sztuki, szczególnie - wykonawczej
(muzyka, teatr), za to posiadającej decydujące znaczenie w
kształtowaniu kontaktów między ludźmi w ogóle. Z działaniem
rezonansu emocjonalnego wszyscy stykamy się od dziecka. Jego istnienie
sprawia, że ODRUCHOWO lgniemy do jednych a uciekamy od innych osób
choćby te pierwsze niczym szczególnie pozytywnym się nam nie
zasłużyły, a te drugie nic nam złego (jeszcze...?) nie
zrobiły. Podobnie, przy słuchaniu muzyki - pewne wykonania
akceptujemy nawet mimo ewidentnych usterek, zaś inne - bez względu na
ich nieskazitelność odrzucamy wyczuwając ich
"niestrawność" dla naszej psychiki.
(Wiedza o
mechanizmach rządzących reakcjami emocjonalnej akceptacji
bądź odrzucenia niezbędna jest w pierwszym rzędzie w
polityce, religiach i marketingu; nic więc dziwnego, że domena ta
najczęściej jest badana przez naukę na polecenie tych
właśnie sił.)
Rezonans
emocjonalny
niestety nie został jeszcze zauważony w polskim piśmiennictwie
muzyczno-pedagogicznym - bardzo ucieszyłbym się słysząc,
że nie mam racji! Istnieje przecież bogata literatura na ten temat w
języku angielskim, a ze względu na znaczenie badań nad
inteligencją emocjonalną i emocjami w ogóle, psychologowie nazwali
wiek XXI "stuleciem emocji". Czy poważnie traktujący
swoją profesję pedagog może w swoich rachubach pominąć
zjawisko rezonansu emocjonalnego? Ten niezwykły fenomen może
okazać się bardzo pomocnym instrumentem wychowawczym w
kształtowaniu pozytywnych postaw studiującej pod jego opieką młodzieży.
Idea
chopinowska, odwołując się do wszystkich, a nie tylko wybranych
potencji duchowych, umożliwia na powrót "przyłączenie"
uszu do rąk i oddanie sterów emocjonalnie żywej, artystycznie
twórczej wyobraźni: Metoda Chopina faktycznie pozwala „odautomatyzować”
technikę pianistyczną i połączyć zdezintegrowane
elementy w jedną całość. Wedle mojej dzisiejszej wiedzy
jeden tylko wielki Harry Neuhaus w całej pełni zrozumiał
ideę pedagogiczną Chopina, wcielił ją stuprocentowo w
życie i nie tyle uzupełnił, co jasno
wyartykułował
pewne, u Chopina (i Tellefsena, patrz: Szkice, s. 78-79) tylko szkicowo
zarysowane poglądy dotyczące kwestii technicznych sensu stricte.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że pedagogika wielkiego
Teodora Leszetyckiego była realizowana wedle dokładnie identycznych
zasad; to samo musimy powiedzieć o również wielkim muzyku i
pianiście – Leopoldzie Godowskim oraz o sztuce Józefa Hofmanna. Nie
widzę w tej zadziwiającej zgodności niczego nadzwyczajnego:
mądrość ma tylko jedno oblicze, gdy bezsens pokazuje nam wręcz
niewiarygodną mnogość „twarzy”...
Poczucie
sprawiedliwości nakazuje w tym miejscu wspomnieć o Abby Whiteside, amerykańskiej pianistce i pedagogu
fortepianu, której poglądy również były dość bliskie
idei Chopina. Wracając do Neuhausa - to jasne, że nie wyobrażam
sobie by uczył on "tak jak Chopin", ani nawet, że jego
interpretacje muzyki Chopina były idealnie doskonałe. W tej
całej sprawie chodzi natomiast o to, że za sprawą sztuki
pedagogicznej Neuhausa gra na fortepianie - w jej warstwie technicznej -
była dla jego uczniów relatywnie łatwiejsza i mieli oni
przyjemność grania; mogli też realizowali siebie w sztuce na
tyle, na ile ich zdolności im pozwalały, a nie w 10% na
przykład, jak dzieje się w przypadku tych, dla których rozwijanie
techniki pianistycznej znaczy tyle, co "wzmacnianie siły i
szybkości palców", zaś SZTUKA GRY NA FORTEPIANIE sprowadza
się do "bezbłędnej realizacji tekstu".
Znaczenie
Metody Chopina nie polega na tym, że przez jej zastosowanie
potrafimy instrumentalnego niedorajdę wykształcić na pianistycznego
orła! Nie od dziś zresztą wiadomo, że "i w Paryżu
nie zrobią z owsa ryżu". Z drugiej strony patrząc, trudno
nie zauważyć, że mamy na świecie całą rzeszę
utalentowanych i świetnie grających pianistów, którzy z
chopinowską ideą pedagogiczną doprawdy nigdy nic nie mieli do
czynienia - a MIMO TO - grają "jak z nut" albo i jeszcze lepiej!
Nie ma w tym nic dziwnego - Chopin wypowiedział jedynie, nazwał po
imieniu to, co utalentowany muzyk po prostu ODRUCHOWO robi z wewnętrznego przymusu
sam! Wynaturzenia biorą się z przerysowań, przerostów ambicji
nad możliwościami, które najczęściej próbuje się
niwelować przy pomocy instrumentalnej tresury. Ale nie tędy droga - bo
"palce" i tak, choćby nie wiedzieć jak znakomicie
wyćwiczone, same z siebie nigdy nie będą w stanie wykreować
muzycznego piękna; ono pochodzi z zupełnie innego źródła.
W
komentarzach po konkursie chopinowskim w 2000 roku, ze względu na
pojawienie się na konkursowej estradzie dość licznej grupy instrumentalnie
wyjątkowo sprawnych pianistów chińskich objawiono narodziny
"szkoły chińskiej". Obawiam się, że mamy tu
raczej do czynienia z zupełnie innym zjawiskiem: to tylko niepojęta
dla Europejczyków pracowitość azjatycka plus wykształceni w
Moskwie lub u byłych moskiewsko-leningradzkich studentów pedagodzy - czyli
nihil novi sub sole; przecież Chińczycy do niedawna nie mieli
szans na szkolenie się u rosyjskich emigrantów w USA, Australii czy w
Europie - bliżej i w sensie geograficznym i w ideologicznym było im
do ZSRR czyli Rosji w czasowym czerwonym przebraniu...
Koło
się zamyka i znów wracamy do źródeł - czyli do Chopina, którego
kult jako pedagoga miał w Rosji i byłym ZSRR skalę jakiej życzylibyśmy
sobie u nas w Polsce. Taka jest geneza cudu mniemanego - czyli "szkoły
chińskiej". Komentarze zbędne, a jako lekturę
uzupełniającą w kwestii pracy i pracowitości
poleciłbym dzienniki R.M. Rilkego z okresu pełnienia przezeń
obowiązków sekretarza Augusta Rodin (1840 - 1917).
Wracamy
do meritum:
Metoda Chopina nie jest niezbędna muzykom mającym zadatki na
genialność - owszem, ona może im pomóc w znalezieniu krótszych
dróg do doskonałości, ale nic więcej. Jest one jednak
niezastąpionym narzędziem dla bardzo-, średnio- i mało
zdolnych. Jest też szansą sukcesu dla ich pedagogów. Niżej
podpisany jest najlepszym dowodem prawdziwości tego stwierdzenia:
ucząc z reguły dzieci i młodzież w większości
mniej niż przeciętnie zdolną - dzięki Metodzie Chopina
/Neuhausa nie tylko nie nabawiłem się żadnej nerwicy i nie
wyszedłem z zawodu, ale wręcz przeciwnie - moja klasa "na
swoją miarę" kwitnie i wszyscy są zadowoleni, co w wysoko
rozwiniętym systemie kapitalistycznym znaczy bardzo wiele. Odkąd
szkoła stała się rynkiem a uczniowie klientami - trzeba się
doprawdy bardzo nagimnastykować, żeby z jednej strony - utrzymać
się na powierzchni, zaś z drugiej - nie stracić
złudzeń i nadziei w sprawach sztuki. Polskich nauczycieli te rozrywki
dopiero czekają...
Czy
mogę się mylić w tym wszystkim co piszę? Ależ
oczywiście - tak! Któż zresztą ma patent na "prawdę,
całą prawdę i tylko prawdę"? Rzecz w tym, by ktoś
zechciał podjąć rękawicę i w imię powszechnego
dobra wykazał - CO i DLACZEGO jest w moich wywodach błędne. Obok
wielu innych oczywistości jest bowiem i ta, że do ostatecznej prawdy
- poza Prawdami tej czy innej Wiary - dojść jest na ogół trudno;
szansą w tym względzie na ogół bywa dyskusja.
Najserdeczniej
zapraszam do zabierania głosu! Wszystkie teksty, o ile Autorzy wyraziliby
taką wolę, mogą być opublikowane. Także - pod
pseudonimem.
Liczę też i na
Twoją współpracę - Drogi Aktualny Czytelniku tych słów!
S.K.
PS Ten tekst był napisany jeszcze podczas mego pobytu w
Finlandii, w 2004 roku. Aktualnie dokonane „retusze” korygują w zasadzie
tylko błędy literowe, nic nie zmieniają przecież w jego
podstawach.
Opublikowane: 19.04.2004; ostatnia
aktualizacja: 10. 03. 2014