Słuch i pianistyka - trzy pytania.

Motto: "Hofmann bardzo mało ćwiczył; przejrzenie partytury wystarczało mu, aby bezbłędnie wykonać zamierzone dzieło."

                (Zbigniew Drzewiecki)

Metodyka nauczania gry na fortepianie raczej nie jest najbardziej popularnym przedmiotem wykładanym w Akademiach Muzycznych; podejrzewam, że ta dziedzina w ogóle kojarzy się dość nieciekawie i często słusznie bywa oceniana jako - dla praktyki - zbiór mało istotnych recept i formułek. Słabe zainteresowanie metodyką z pewnością nie bierze się z wrodzonej pasywności nauczycieli fortepianu! Każde bardziej "ludzkie" słowo natychmiast spotyka się z ich spontanicznie pozytywną reakcją, a chęć dowiedzenia się czegoś nowego bywa niekiedy żywiołowa. Jestem głęboko przekonany, że zainteresowanie nauczycieli-pianistów rzetelną wiedzą z dziedziny, którą zajmują się zawodowo, jest doprawdy odwrotnie proporcjonalne do wysokości wynagrodzenia, jakie otrzymują za wykonywaną pracę; choć w tak skromny sposób chciałbym z wdzięcznością podsumować prowadzone przeze mnie letnie (2004) seminaria w Kłodzku i Olsztynie! Wypada przy okazji zauważyć, że jednak pierwsze spotkania z pedagogami-praktykami bywają trudne, bo wszyscy jakby oczekiwali na nudę...

Czym to oczekiwanie nudy może być powodowane? Moja hipoteza brzmi następująco: jest ono powodowane głęboko w podświadomości pianistów-pedagogów zakodowanym przekonaniem, że o tych sprawach "CHYBA JEDNAK" nie da się mówić w sposób nowy, interesujący i twórczy.

Przyjrzyjmy się wspomnianej przed chwilą tradycji: doskonałym źródłem wiedzy o niej jest bodaj jedyne naukowe polskie kompendium Muzyka fortepianowa i pianistyka w wieku XIX autorstwa Prof. Ireny Poniatowskiej (W-wa, 1991). Nie sądzę, by ta skądinąd znakomita praca była powszechnie znana; chodzi o to, że przedstawione w niej "legendy, mity i podania" dotyczące gry i jej nauczania nadal funkcjonują w środowisku europejskich pianistów i nauczycieli fortepianu. Te legendy są żywe zapewne na podobnej zasadzie, na jakiej ludzie u nas bywają przekonani, że Niemcy wprawdzie nie mają poczucia humoru, ale za to są pracowici i uczciwi, Szkoci - skąpi, Żydzi - tchórzliwi, a Francuzi - eleganccy; każdy naród ma przesądy, z którymi chyba nie ma nawet sensu walczyć. Trzeba natomiast prostować tradycyjnie fałszywe przekonania dotyczące techniki pianistycznej, bo grożą one przykrymi konsekwencjami osobom, których myśleniem, a raczej - wyobraźnią zawładnęły.

Dokonajmy pobieżnego przeglądu pianistycznych mitów posługując się w budowaniu króciutkiego, ale poznawczo wielkiej wagi katalogu wspomnianą tu książką Prof. Ireny Poniatowskiej.

O Liszcie:

1. "Wielką rolę przypisywał kciukowi, którego technikę doprowadził do doskonałości" (s. 59).

2. "Miał niepowtarzalny układ ręki" (s. 60).

3. "Absolutna emancypacja palców należała do tajemnicy sztuki pianistycznej Liszta" (s. 60).

O Chopinie:

1. "Zalecał siedzenie raczej wysoko przy instrumencie" (s. 60).

2. "Chciał zachować specyfikę możliwości każdego palca" (s. 60).

3. "Kiść, przedramię i ramię mają postępować za dłonią" (s. 60).

Moscheles i Fétis byli zdania, że:

"Przedramię powinno być lekko pochylone do klawiatury" (s. 55).

Zaś A. I. Villoing twierdził, że [...!!! - przyp. S.K.]:

"[Przed]ramię powinno unosić się na wysokości drugiego stawu trzeciego palca ustawionego na klawiaturze, a dłoń i ramię miały tworzyć linię horyzontalną aż do kostek palców od drugiego do piątego... Przy idealnie horyzontalnym ustawieniu przedramienia, przegubu i dłoni, dłoń miała być zaokrąglona lub jej wierzch - płaski, w środku lekko uwypuklony albo wklęsły, przy czym kciuk i palce powinny być lekko zakrzywione do klawiszy, by utrzymać najbliższy z nimi kontakt" (s. 55/56).

Ogólnie:

"Przekonanie, iż technika pianistyczna opierała się na grze palców, elastycznym przegubie i unikaniu wszelkich dodatkowych ruchów zarówno rąk, jak i całego ciała było typowe dla większości pedagogów..." (s. 57).

Na takie oto aspekty techniki gry pianiści zwracali i nadal zwracają uwagę od czasów przedchopinowskich aż do dzisiaj; i nie tyle nawet "w pierwszym rzędzie" - co niemal wyłącznie. To jest właśnie w mojej opinii przyczyna, dla której każdy żywy umysł kurczy się i zwija, gdy pada słowo - metodyka...

Na czym polega podstawowy błąd tradycyjnego myślenia o metodach?

Przytoczone tu cytaty dowodzą, że zdecydowana większość pedagogów fortepianu interesuje się jedynie zewnętrznymi, dostrzegalnymi "gołym okiem" aspektami techniki instrumentalnej. Dokonywane przez nich analizy niestety nie uwzględniają faktu pełnej, kompletnej i absolutnej zależności każdego ruchu, jaki człowiek jest w stanie wykonać, także w grze, od całego kompleksu mechanizmów i urządzeń należących do domen myśli, woli i emocji. Te ostatnie z kolei też podlegają różnym, genetycznie uwarunkowanym psychofizycznym (w tym - charakterologicznym) właściwościom każdego z nas; jakość słuchu i pamięci muzycznej, poziom inteligencji, ogólna sprawność ruchowa, zdolność koncentracji oraz podzielność uwagi, temperament, pragnienie wyrazu [last, but not least!] - jakkolwiek mogą i powinny być kształcone, są przecież dane z natury.

Tak zwane metody anatomiczno-fizjologiczne, które zaczęły pojawiać się po okresie fascynacji mechanizmem gry już pod koniec epoki Wielkich Wirtuozów, choć stanowiły przełom w podejściu do fizycznych aspektów techniki instrumentalnej i chciały uwolnić pianistów od przymusu walki z mechanicznymi oporami, które powstają wewnątrz aparatu gry na skutek nadużywania siły mięśni, w swym ideowym fundamencie bynajmniej nie różniły się od swych stricte-mechanistycznych poprzedniczek. Były i są one [Taubman-approach w USA] tylko złagodzoną wersją "pianistycznego kartezjanizmu", bo mimo pseudonaukowych pozorów nie biorą pod uwagę zależności szans doskonalenia techniki pianistycznej, rozumianej jako kompleks sprawności manualnych, od jakości materiału, którego doskonalenie ma być dokonywane i nadal zawężają pole zainteresowań pedagogów wyłącznie do fizycznych aspektów gry. A przecież takie zależności istnieją i niesposób myśleć o harmonijnym rozwoju techniki instrumentalnej w oderwaniu od charakterystyki zarówno celu, któremu ma ona służyć, jak od ewentualnych niedoskonałości kształconego pianisty. Aparat mechanicznie [anatomo-fizjologicznie] ustawiony raz na zawsze, ponieważ ma funkcjonować jako zespół umiejętności artysty, który z natury rzeczy powinien stale rozwijać się, w pewnym momencie może zacząć w dramatyczny sposób blokować jego rozwój; natomiast aparat nastawiony na samokontrolę i elastyczność w najszerszym rozumieniu tego słowa nigdy do takiej blokady nie doprowadzi. Oto zasadnicza różnica między jednostronnie ujmującą problem tradycją a ideą, o istnieniu której można wnioskować na podstawie, skrótowo ujmując problem, studiów nad Szkicami do Metody Chopina oraz Sztuką pianistyczną Neuhausa.

To niezaprzeczalny fakt, że Liszt "wielką rolę przypisywał kciukowi, którego technikę doprowadził do doskonałości"; niewątpliwie miał on " niepowtarzalny układ ręki" i nie podlega dyskusji, że "absolutna emancypacja palców należała do tajemnicy sztuki pianistycznej Liszta"! Niestety, z takich i tym podobnych stwierdzeń nic nie wynika; zarówno autorzy jak odbiorcy tego typu rewelacji do dziś jakby nie zdają sobie sprawy z faktu, że problemami, wokół których istotnie koncentrowały się myśli i uczucia tego wielkiego wirtuoza, kompozytora, pedagoga, dobroczyńcy muzyków, myśliciela wreszcie - wcale nie były kwestie "kciuka, przegubu, palców, przedramion, etc."; jednak aby to zrozumieć, trzeba zapoznać się z dowolną monografią Liszta. Lisztowskie "ustawienie ręki" i wszystko, co związane było z jego niepowtarzalnie doskonałą techniką gry, zostało wykute w trakcie kolejnych prób coraz doskonalszego ucieleśniania w dźwięku fortepianu jego własnych wyobrażeń muzycznych.

Młody Liszt, godzinami ćwiczący gamy, pasaże, oktawy i akordy jednak nie przestawał być sobą - genialnym muzykiem, którego rozwój wówczas najwidoczniej potrzebował takiej fizycznej zaprawy. Trzeba być naiwnym by sądzić, że te same ćwiczenia, nawet zrealizowane w dwukrotnie większym wymiarze, ale przez mało uzdolnionego studenta, przyniosą równie pozytywny skutek; matka Valerii Boissier uczącej się u 21-letniego Liszta zapisała, "Valérie ma grać oktawową etiudę z Gradus; Valérie ma nadal z nią kłopoty, nawet mimo ćwiczenia jej przez bardzo długi czas. On [Liszt] stale powtarza: pracuj nad palcowaniem!" [dopiero w późniejszym okresie "Liszt nie dawał w zasadzie wskazówek technicznych uczniom - pisała A. Fay - wszystko pokazywał, wykonywał instynktownie bez świadomego analizowania ruchu". (I. Poniatowska, op.cit., s. 61)].

Średniouzdolniony pianista, który łudzi się, że byłby kimś lepszym mając "lepiej ułożone ręce", ale który nie dysponuje przecież lisztowskim (przykładowo) słuchem, pamięcią, temperamentem, wyobraźnią i palącą potrzebą wyrażenia siebie, powinien czym prędzej pozbyć się złudzeń! Droga do sprawnej techniki instrumentalnej nie zaczyna się bowiem od "ustawiania" kciuków, przegubów, palców i od wzmacniania mięśni rąk; ta droga zaczyna się od budzenia aktywności słuchu i wyobraźni, tak - by uwaga pianisty nie musiała być ustawicznie kierowana na nie mające nic wspólnego z muzyką jakieś formy ruchu, a na takie aspekty brzmienia, które umożliwiają korzystanie z mechanizmu samokontroli słuchowej, jedynego regulatora ergonomiczności gry. W sytuacji gdy ów mechanizm funkcjonuje prawidłowo, pianista potrafi kontrolować jakość swojej gry na profesjonalnym poziomie słyszenia, przy okazji zdobywając też szansę czerpania inspiracji z głębszych pokładów własnego ja, co prędzej czy później musi zaowocować wieloma pozytywnymi skutkami.

Podobnie jak domeną sztuk plastycznych jest widzenie, "domeną muzyki jest słyszenie" (Neuhaus) i dlatego wszystko, co jest związane z rozwojem jakiejkolwiek muzycznej dziedziny, musi być dokonywane z udziałem słyszenia (antycypującego również). Czego ma w swojej grze słuchać pianista chcący rozwinąć technikę instrumentalną, o tym w Szkicach do Metody zaczął pisać Chopin; Leopold Godowski dał znakomitą receptę na pianistyczną wygodę w grze, zresztą w czysto chopinowskim duchu, zaś wszystko to razem zebrał w całość i wprowadził w życie Harry Neuhaus; wszystko jasne.

Rzeczywiście: tylko świadome słyszenie, które u wybitnie uzdolnionych muzyków funkcjonuje najzupełniej automatycznie, jest jedynym regulatorem gwarantującym ergonomiczność gry w pianistyce. Nieuwzględnianie tego faktu musi prowadzić do nadużyć, wśród których szczególnie niebezpieczne jest budzenie wiary w to, iż w technice instrumentalnej wszystko zależy wyłącznie od palców i podejmowanie w związku z tym prób kształcenia jej w sposób przypominający budowanie domu od dachu: zamiast wypracowywać właściwe nawyki ruchowe jako formy realizacji konkretnych zadań muzycznych, eliminując tylko związane ze stresem nadmierne używanie siły - próbuje się najpierw robić technikę, czyli - trenuje siłę i szybkość ruchu palców przez ćwiczenie ich w oderwaniu od myśli i emocji stanowiących pedagogicznie niezwykle ważne, stymulujące rozwój adepta tło wszelkiej muzyki. W takiej pracy ze względu na prymat ruchu jako takiego albo w ogóle nie zwraca się uwagi na jakość dźwięku i dlatego nie słyszy, że jest on "przebity", stukotliwy i brzydki - albo dostosowuje jakość brzmienia do rodzaju ruchu [Sandor: gestu] i ogranicza skalę brzmienia do możliwości wyznaczanych przez preferowany rodzaj techniki. A ponieważ w metodyce pianistycznej (naukowość naukowych metod tak daleko nie sięga) nikt nigdy dotąd nawet nie napomknął o istnieniu III zasadzie dynamiki Newtona, która powinna grać decydującą rolę w rozważaniach o mechanice gry na fortepianie, nikt dotychczas poważnie nie zastanowił się nad brakiem szans "pokonania" oporów klawiatury siłą; co oczywiste - Chopin i Neuhaus zaproponowali zupełnie inną drogę.

Końcowe pytania brzmią: czy stawiając sobie za główny cel wzmacnianie siły palców oraz zwiększenie efektywności ich działania w ogóle możemy w jakikolwiek sposób wpłynąć na poprawę "techniki gry" zakładając, że technika ma służyć czemuś więcej? Czemu? I jak to wszystko razem można wiązać?

Ostanie słowo niech należy do wspomnianego już w motto Józefa Hofmanna! Pytany, jak dojść do precyzji w trylach lewej ręki w kodzie I części Koncertu e moll Chopina, odpowiedział, że "Trzeba dokładnie to usłyszeć, to wtedy się należycie wykona" (Z. Drzewiecki, Wspomnienia muzyka, PWM Kraków, 1971, s. 152).

  Stefan Kutrzeba

Parkano, 14. 10. 2004 - w Dniu Komisji Edukacji Narodowej...

Aktualizacja: 2007-02-22