Beatę znam wyłącznie z Internetu...

Oczywiście, Beata w rzeczywistości nie tak ma na imię, ale prawdą jest, że nie wiem o Niej nic - nie wiem ani gdzie, ani u kogo studiuje. Czy to zresztą takie ważne...? Chyba nie!

Beata napisała do mnie kilka tygodni temu mail, a w nim - między innymi:

"Studiować na Akademii Muzycznej to było moje wielkie marzenie. Nie sądziłam, że się tam dostanę, ale udało się. Żałuje jednak ogromnie utraty lat nauki w szkole średniej, które przyniosły mi naprawdę wiele szkody. Ale, nie można narzekać. Teraz mam swietnego profesora, z którym doskonale się rozumiem i ON uczy mnie na nowo. Podziwiam Go za cierpliwość i za to, że jest naprawdę dobry w tym co robi. I nie ćwiczę już niczego „na sucho", zawsze staram się stworzyć odpowiedni klimat i ćwiczę pod kątem tzw.efektu końcowego. A mój główny problem (bo ciągle tego nie mogę określić).... być może to, ze nie mogę zwalczyć złych nawyków z przeszłosci, to, że one powodują niesamowite spięcia (fizyczne i psychiczne). Cała ta sprawa jest bardzo skomplikowana. Ciężko wszystko powiedzieć.

A Pana podejście do całej sprawy daje NADZIEJĘ! Może to mi się tak bardzo podoba... Mówię o tym wszystkim, rzecz jasna, bardzo ogólnie! Nie chciałabym, żeby poczuwał się Pan do obowiąku odpisywania mi na te wywody. Jestem wdzięczna, że zrobił to Pan wcześniej. Ja cieszę się, że mogłam jakąś małą część tego co czuję, napisać komuś, kto rozumie.

A tak na marginesie, nie lubię jak ludzie zwracają sie do mnie "pani". To jakoś tak do mnie nie pasuje.

Dziękuję za wszystkie słowa, które Pan do mnie skierował. Życzę pogodnych dni i pozdrawiam gorąco.

Coś jeszcze...- Debussy !!!! On daje mi natchnienie. Uwielbiam jego muzykę!"

Odpowiedziałem Beacie szybko - szybko też przeszliśmy na Ty, podobnie jak było to z Flore i Korespondentem. U nas w Finlandii wszyscy sobie mówią na Ty i niesamowicie ułatwia to porozumiewanie się. Oczywiście - moi, nawet doprawdy najmłodsi uczniowie też do mnie mówią "Stefan" i wcale mi to w niczym nie przeszkadza. Oto, co napisałem:

Witaj Beato!

Po pierwsze - Gratuluję Ci Profesora! Cieszę się bardzo, że macie taki dobry kontakt ze sobą - to znaczy, mam nadzieję, że to nie tylko jednostronna sympatia, i że Twój Pedagog nie tylko podobnie odczuwa atmosferę Waszych lekcji, ale po prostu tak je prowadzi, żeby było swobodnie i twórczo - to właśnie jest baza dla sukcesu.

Trochę mnie jednak niepokoi fakt, że jakkolwiek zmieniło się Twoje nastawienie do instrumentu i jakkolwiek jesteś z pewnością bardzo zdolną pianistką (wszyscy wiemy dobrze jak trudno jest zdać i zostać przyjętym do Akademii, ile trzeba umieć i przez jak gęste sita egzaminów wstępnych trzeba przechodzić) - istnieje w Tobie coś, co niby trudno byłoby bliżej scharakteryzować ("bo ciągle tego nie mogę określić"), ale co jednak jest dla Ciebie problemem, który objawia się jako "niesamowite spięcia (fizyczne i psychiczne)"...

Mobilizuje mnie NADZIEJA, jaką wiążesz z ideą, którą przedstawiam w Internecie - naturalne, że przede wszystkim wcielam ją w życie w mojej codziennej pracy oraz na wszystkich możliwych i niemożliwych kursach. Chopinowska Metoda nie jest żadną efemerydą czy jakimś czysto teoretycznym wymysłem: to coś bardzo realnego, co ma moc otwierania uszu, uruchamiania wyobraźni, oswobadzania rąk, likwidowania stressu tam gdzie nie powinno go być przez - generalnie - aktywizację energii twórczej. Marzy mi się, prawdę mówiąc, jakiś specjalny kurs dla pedagogów poświęcony praktycznym elementom tej metody. Choć przecież zawsze kiedy spotykam się z Koleżankami i Kolegami, nauczycielami fortepianu - przy okazji wszelkich moich kursów - staram się pokazywać jak najdokładniej o co chodzi, jak najłatwiej osiągać „oswobodzenie aparatu przez aktywizację sluchu, wyobraźni, emocji i myślenia". Tylko, że tego wszystkiego są krople w morzu potrzeb. Ostatnio, na przełomie września i października 2002 we Wrocławiu bardzo miło zaskoczyła mnie jedna z pań nauczycielek - powiedziała pod koniec czterodniowych zajęć, że spróbowała zastosować te moje recepty i błyskawicznie osiągnęła zamierzony rezultat z uczniem, z którego problemami zmagała się przez bodajże przez dwa lata.

To nie są żadne cuda - to tylko zawrócenie z kamienistej i wyboistej drogi niewiedzy i wjechanie na gładką jak stół, dobrze oznakowaną, szeroką, wygodną i bezpieczną chopinowsko-neuhausowską autostradę...

Mam pytanie: co oprócz rezygnacji z "ćwiczenia na sucho" zmieniło się ostatnio w Twoim graniu? Rozumiem, że zaczęłaś więcej myśleć o artystycznej stronie gry, że stawiasz sobie po prostu konkretne cele, budujesz obrazy i Twoja gra zaczyna być także i dla Ciebie bardziej interesująca.

Czy jednak dysponujesz jakimiś bardziej konkretnymi ŚRODKAMI TECHNICZNYMI, które powinny by pomóc Ci w wychodzeniu z owych - jak napisałaś - "niesamowitych" spięć fizycznych i psychicznych. Czy mogłabyś bliżej scharakteryzować o co tu chodzi? Czy, na przykład, masz problemy z jakimiś szczególnymi elementami techniki - tercje, oktawy, szybkość, jakieś specjalnie trudne figuracje, tryle itp? Czy Twoje ręce "spinają się" i dochodzi do bólu?

A te psychiczne napięcia - czy to trema, obawa by nie zapomnieć tekstu, czy jeszcze coś innego?

Porozmawiajmy - jesteś przecież bezpieczna bo nie znam ani Twego nazwiska ani nie wiem skąd jesteś? Gorąco namawiam Cię do podjęcia tego dialogu - oboje mamy szansę dowiedzieć się czegoś nowego, co w dodatku może okazać się wartościowe. Prawda? Ja wierzę w to głęboko. I mam nadzieję, że potrafię dopomóc Ci w rozwiązywaniu Twoich problemów - ot tak, z czysto akademickiego zainteresowania problemem.

To tyle na dziś - serdecznie Cię pozdrawiam! - Stefan K.

Odpowiedź nadeszla błyskawicznie...

"Witam!

Nie tak latwo przejdzie mi przez gardło słówko "Ty", ale ... może dam sobie jakoś radę.

Jakoś tak od wczoraj jestem pesymistycznie nastawiona do wszystkiego. Do grania też. Miałam wczoraj lekcję i nie poszło zbyt dobrze, nie było niestety żadnego twórczego klimatu, swobody, zapału. Była natomiast ciągła krytyka i nic poza tym. Mimo, iż jestem zadowolona ze współpracy z moim prof. to i takie lekcje sie zdarzają. Efekt jest taki, że nie mogę się teraz skupic przy ćwiczeniu i wszystko robię tak "bez serca". Faktem jest, że kiepsko mi sie wczoraj grało... I tu moge powiedzieć o jednym z moich problemów. Chodzi mniej więcej o to, że są utwory, które czuję, że mogę zagrać dobrze, pracuje nad nimi i wszystko rzeczywiście jest dobrze. Odczuwam wielką przyjemnośc z grania, swobodę (żadnych spięć, problemów) i nagle.....kompletna klapa!!! Nie wiem co takiego się dzieję, ale pojawiają się jakieś problemy, o których nie było do tej pory mowy, wystarczy jakaś jedna uwaga prof., która dotyczy np. ruchu ręką i już jest po graniu. Tzn.dogrywam do końca, ale.... dogrywam, a nie gram. Czasami to mi przechodzi, a czasami nie potrafię wrócić do tego przyjemnego stanu swobodnego przekazywanie emocji słuchaczom. No i cóż, jakos sobie muszę z tym radzić, ale kosztuje mnie to wiele wysiłku. A jaki stres!!!

I nie znam przyczyny!!! Tak było właśnie wczoraj na lekcji. No i mam teraz tydzień zmarnowany...

Każdy na Akademii (po egzaminie) mówi, że doskonale oddaję klimat i charakter utworów, że potrafię "dosłuchiwać" tego wszystkiego co gram i że wiem "o co w tym wszystkim chodzi". No i ponoć problemy techniczne, które mam, nie przeszkadzają w słuchaniu. Ale mi to nie wystarcza, bo wciąż jestem zestresowana! Czuję, że cos mnie ogranicza, słyszę jak mam zagrać, a nie zawsze moge to zrobić. Ostatnio panicznie boję sie wszelkich figuracji, gamek, pasaży. Wiem dlaczego. W podstawówce grałam wszystko "fruwając" ponad klawiaturą, a wszyscy mi klaskali, bo "mam temperament". W liceum kazano mi grac wszystko non legato, izolując dżwięki (to było straszne!!!). A teraz z samego położenia wszystko ma perliście wychodzić. Wiem, że tak ma być, pracuję nad tym, ale ciągle się boję. Czuję często, że moja ręka nie jest całością...

Wiele jest takich rzeczy... Ale nie wiem czy mam o tym wszystkim myśleć?

Postanowiłam, że jutro wyjade sobie, odpocznę, zdystansuję się i znowu zabiorę się do pracy. Może mój zły nastrój minie. Tylko problemy nie miną.... Ale może nie będę ich tak demonizować....

Pytasz czy obawiam się, że np.zapomne tekstu. Od czasu kiedy studiuję nie mam takich lęków i nigdy nie pojawiły sie jeszcze tzw.czarne dziury. Oby mi sie jeszcze to nie przytrafiło!!!! W ogóle bardzo szybko ucze się tekstu utworu, robię to podczas czytania go. Ale zawsze, gdy gram mam tremę! Boję się, żeby się "nie wywalić". I boję się rozpoczynać kolejne utwory, najchętniej robiłabym to kilka razy, żeby uzyskać takie brzmienie o jakie mi chodzi.

Nie będę już więcej wymieniać moich lęków i problemów, bo to nie działa na mnie zbyt dobrze. Jeśli Pan chce, tzn.jeśli chcesz, to możesz coś z tej mojej wypowiedzi wykorzestać. Tak jak mówisz - czuję się bezpieczna.

Co do tego testu, to pozwól, że zajmę się nim jak wrócę. Ale mam już pewne przemyślenia na jego temat.

Pozdrawiam..."

Hmm! Popatrzcie - jaka różnica w nastroju! Nie miałem okazji odpowiedzieć na ten list - zanim się do tego zabiorę, zachęcam do zerknięcia tutaj – bo tu właśnie jak w przysłowiowej "łupince orzecha" musiałem Antoniemu, który przygotowuje się do pewnego Konkursu (zerknij - z jakim rozmachem ta impreza jest prowadzona!) zwrócić uwagę na kilka najbardziej podstawowych faktów dotyczących ERGONOMII gry oraz konieczności zachowania proporcji między - ogólnie rzecz biorąc - realnymi i wirtualnymi elementami w pianistyce. Jestem pewien, że uwagi przeznaczone dla Antoniego jak ulał pasują do sytuacji opisywanej w przed chwilą cytowanym liście Beaty.

Do miłego - Stefan

Aktualizacja: 2007-03-06